MagdaleneAnne  Blog ★

As I mentioned in the previous post, I recently celebrated (really, every year there is a little special day on the calendar!) The fifth birthday of my blog, which is simply - five years since I stopped stifling my thoughts and complaining to the "pillow", and started to share my experience with those who, for various reasons, wanted to participate in the process of my spiritual metamorphosis, from a wounded girl to a loving herself adult woman.


Seeing how this time passed through my fingers, a kind of nostalgia caught me, I began to remember how it all was, how the e-evolution went, how from a shy girl, afraid to add even a Facebook profile picture, I became who I am now - a person who is not afraid of anything and helps others to make their dreams come true, and the internet is one of the main tools of it. And so, following this thought path, I asked myself a question that took my thoughts for a long moment: 

"Has the internet changed, have times changed, or have I become a different person?" 


There used to be Snapchat, weekly snap-groups of bloggers, where each girl had her day of the week and then she was telling the story of her day or showing, talking about something specific that their viewers wanted to hear about, what they wanted to see... 

Once upon a time, there were snaps of "single" bloggers, fully dedicated only to the subject of their blog, with tips, funny anecdotes, DIY shows, tutorials, quizzes, games, contests, or simply continuation of the topics discussed on the owner's blog. 

Once upon a time, Snapchat was a hit without which the day was a wasted day. I remember having my own profiles... Private profile, blog profile, when I was a member of a blogging group, where every week I spent a few hours in front of the camera being happy on "my day", telling stories, interesting facts about life abroad, and answering questions... And all this was watched by two thousand people each time. Theoretically, that's nothing special, but then, years ago, it was extra special! And the satisfaction that they were watching, that they reacted, that they were interested! And now? Now I don't even remember what a Snap is at all, and once in a moon year, when I find the app and log in to my account, I can see that most of the people I watched don't add anything anymore. I wanna watch something that brings back good memories of what I used to do with the girls and find group snaps of bloggers... But I can forget, because all those that just over two years ago hit popularity top have stopped to exist, and the new ones were not created anymore, because this trend has become a thing of the past... My blogging profile? For almost three years I haven't logged in there even once. Ah, what was part of every day and a source of entertainment no longer exists today. 

There used to be accounts on Instagram, Twitter dedicated to blogs, groups on Facebook, where life was vibing all the time, bloggers exchanged opinions, shared their new notes that appeared on Facebook forums at any time of the day or night. Happened all the time. These blogging communities were alive, group members made friends, planned and organized closed meetings of bloggers from a given region, writing about the same subject, to so many options to choose. It was colorful. I belonged to these groups and in these groups I made some valuable contacts that continue to the current time, despite the fact that years have passed since we exchanged the first "Hello" or rather we exchanged comments for the first time, because that was where it started. Today? These forums are frozen. They actually don't function. Hardly anyone is there, there are a few notes a day, maybe a week, maybe a month, there are no comments or conversations anymore, just a breath of coldness and nothingness, no reaction. I stopped following them, I stopped showing up, because people there are already living ghosts who only click copy-paste, without the slightest engagement. These groups are no longer alive. The old, laughing, various interactions are forgotten. And that's just a few years.

Once upon a time, anonymous portals reached the peak of popularity. Portals where people exchanged opinions, asked questions, answered, it was nice, you could meet cool people, laugh, learn something, or see the bottom of human stupidity, eat popcorn watching drama and sip cola while reading the scraps of gossipers... There was also an application where people sent each other anonymous notes, asked questions that could be answered via insta or snap, by publishing their answers on the online story... Those were the times, not so old, but already the Stone Age. 

Is it a different internet, different times, has it really happened, have I changed so much that this is how I perceive the above-described elements of my way through the web and social media travel, comparing the present with its beginning and seeing them as extinct? 

It's finally time for the quintessence and something that I regret to say but I don't understand. 

There used to be blogs. Lots of blogs. Valuable blogs. Bloggers were great people. And now? There are not. Even my "professional" friends have long since stopped writing because they didn't want to. The blogosphere is emptying, wasting away, texts of any value are rare, and what, unfortunately, is the most common? "Fashion" bloggers and girls pouring out the contents of their vanity case, or horror of horrors - "blogs" containing one sentence and the same, extremely low quality photos. What happened? Is it a lack of enthusiasm, or a desire to be more "trendy" and an escape to YouTube, or pure laziness and choosing the photo description on insta, instead of running a separate blog in the Internet? I don't know and I probably prefer not to know because it's scary. 


Well... Five years. Five different stages and discovering the nooks and crannies of the internet. Is it a time machine or is it my different point of view? Or maybe you also have similar conclusions?












Jak napisałam w poprzednim poście, niedawno obchodziłam i niejako świętowałam (naprawdę, to co roku jest mały specjalny dzień w kalendarzu!) piąte urodziny mojego bloga, czyli po prostu - pięć lat, od kiedy przestałam tłamsić swoje myśli i żalić się poduszce, a zaczęłam swoimi przeżyciami dzielić się z tymi, którzy z różnych powodów chcieli w procesie mojej duchowej metamorfozy, ze zranionej dziewczynki do kochającej życie dorosłej kobiety, uczestniczyć. 


Widząc, jak ten czas przelał się przez palce, dopadła mnie swego rodzaju nostalgia, zaczęłam wspominać, jak to wszystko było, jak przebiegała e-ewolucja, jak z nieśmiałej, bojącej się dodać choćby zdjęcie profilowe na Facebooka dziewczyny, stałam się kimś, kim jestem teraz - osobą, która nie boi się niczego i pomaga innym spełniać ich marzenia, a internet jest jednym z tego głównych narzędzi. I tak, idąc taką ścieżką myślową, zadałam sobie pytanie, które zajęło moje myśli na dłuższą chwilę: 

"Czy to internet się zmienił, czy czasy się zmieniły, czy to ja stałam się innym człowiekiem?" 


Kiedyś był Snapchat, cotygodniowe snap-grupy blogerek, gdzie każda z dziewczyn miała swój dzień tygodnia i wtedy prowadziła relację ze swojego dnia albo pokazywała, opowiadała o czymś konkretnym, o czym chcieli posłuchać, co chcieli zobaczyć jej widzowie... 

Kiedyś były snapy "pojedynczych" blogerek, poświęcone tylko tematyce ich bloga, z ciekawostkami, śmiesznymi anegdotkami, pokazami DIY, tutorialami, quizami, zabawami, konkursami, czy po prostu dalszym rozwijaniem tematów poruszanych na blogu właścicielki. 

Kiedyś Snapchat był hitem, bez którego dzień był dniem straconym. Pamiętam, jak sama posiadałam profile... Profil prywatny, profil blogowy, jak byłam członkiem grupy blogerskiej, gdzie co tydzień z radością w "swoim dniu" spędzałam kilka godzin przed kamerą, opowiadając historie, ciekawostki o życiu za granicą, odpowiadałam na pytania... A to wszystko oglądało po dwa tysiące ludzi każdorazowo. Teoretycznie szału nie ma, ale wtedy, lata temu, to był szał! I ta satysfakcja, że oglądają, że reagują, że się interesują! A teraz? Teraz nawet nie pamiętam, co to w ogóle jest Snap, a jeśli już raz na ruski rok odnajdę aplikację i wejdę na swoje konto, widzę, że większość ludzi, których obserwowałam, nie dodaje już nic. Chcę obejrzeć coś, co wzbudza miłe wspomnienia tego, co sama z dziewczynami kiedyś robiłam i odnaleźć snapy grupowe blogerek... Ale mogę zapomnieć, bo wszystkie te, które jeszcze nieco ponad dwa lata temu biły rekordy popularności, przestały już istnieć, a nowe już nie powstały, bo ten trend przeszedł do lamusa... Mój profil blogerski? Od niemal trzech lat nie zalogowałam się tam ani razu. Ah, to, co było częścią każdego dnia i garścią rozrywki, dziś już nie istnieje. 

Kiedyś były konta na Instagramie, na Twitterze poświęcone specjalnie blogom, grupy na Facebooku, gdzie życie tętniło cały czas, blogerzy wymieniali między sobą opinie, dzielili się swoimi nowymi notkami, które na facebookowych forach pojawiały się o każdej porze dnia i nocy. Działo się cały czas. Te blogerskie społeczności żyły, członkowie grup nawiązywali znajomości, planowali i organizowali zamknięte spotkania blogerów z danego regionu, piszących na ten sam temat, do wyboru do koloru. Było kolorowo. Ja należałam do tych grup i w tych grupach nawiązałam kilka cennych znajomości, które utrzymują się do dzisiaj, mimo, że minęły lata odkąd zamieniliśmy pierwsze "Cześć" albo raczej po raz pierwszy wymieniliśmy się uwagami w komentarzach, bo od tego się zaczynało. A dzisiaj? Te fora stoją. Praktycznie nie funkcjonują. Mało kto się tam udziela, pojawia się kilka notek na dzień, może na tydzień, może na miesiąc, nie ma już komentarzy, rozmów, a tylko powiew chłodu i nicości, zero reakcji. Sama też przestałam je obserwować, przestałam się udzielać, bo ludzie tam to już żywe duchy, które klikają jedynie kopiuj-wklej, bez najmniejszego zaangażowania. Te grupy przestały żyć. Dawne, roześmiane, rozmaite interakcje odeszły w zapomnienie. A to zaledwie kilka lat. 

Kiedyś szczyty popularności osiągały anonimowe portale, gdzie ludzie wymieniali się poglądami, zadawali sobie pytania, odpowiadali, było miło, można było poznać fajnych ludzi, pośmiać się, dowiedzieć czegoś, albo dojrzeć dna głupoty ludzkiej, zajadać popcorn obserwując dramy i popijać colę czytając wypociny plotkar... Była też aplikacja, gdzie ludzie wysyłali sobie anonimowe liściki, zadawali pytania, na które można było odpowiedzieć poprzez insta czy snapa, publikując swoje zdanie na story... Toż to były czasy, nie tak dawne, a jednak już epoka kamienia łupanego. 

Czy to już inny internet, inne czasy, czy to się stało naprawdę, czy to ja się do tego stopnia zmieniłam, że właśnie w ten sposób postrzegam wyżej opisane elementy mojej drogi przez sieć i podróży po mediach społecznościowych, porównując teraźniejszość z jej początkiem i widząc je jako wymarłe? 

W końcu czas na kwintesencję i coś, czego z przykrością stwierdzam, że nie rozumiem. 

Kiedyś były blogi. Dużo blogów. Wartościowych blogów. Blogerzy byli wspaniałymi ludźmi. A teraz? Nie ma. Nawet moi znajomi "po fachu" już dawno przestali pisać, bo im się nie chciało. Blogosfera pustoszeje, marnieje, teksty mające jakąkolwiek wartość to rzadkość, a co niestety można spotkać najczęściej? Szafiarki i dziewczynki wysypujące zawartość swojej kosmetyczki, albo o zgrozo - "blogi" zawierające jedno zdanie i same, nijakiej jakości zdjęcia. Co się stało? Czy to brak zapału, czy chęć bycia bardziej "trendy" i ucieczka w YouTube, czy czyste lenistwo i wybieranie opisu pod zdjęciem na insta, zamiast prowadzenia dodatkowo osobnego bloga w internecie? Nie wiem i chyba wolę nie wiedzieć, bo aż strach. 


Więc... Pięć lat. Pięć różnych etapów i odkrywania zakamarków internetu. Czy to machina czasu, czy moje inne spojrzenie? A może Wy też macie podobne spostrzeżenia?




Share
Tweet
Pin
Share
No comments

⭐ 8/08/2015 - 8/08/2020 ⭐

Today is five years since I started my blog, from the first time I dared to put my thoughts on the Internet "piece of paper", starting with emotional, completely chaotic and often very sad posts of teenager and with little steps, year by year, step by step passing to the experience of an adult woman and the stories from the life of a flight attendant. It's so hard for me to believe it's been 5 years! 

Starting from nothing, without any experience, over the years gaining tens thousands of regular and new readers from all continents and almost all countries, after five years reaching the point when I decided to take my passion for writing, and at the same time for aviation, to a higher level and a completely different dimension. However, progress and development must be paid for with pain and sacrifice, and in connection with the new, mentioned above activities and loads of duties in everyday life, there have been practically no new posts recently, but! It's not over yet! I will catch up on both private and aviation so get ready for a dose of new fragments soon. 

To all those who understand and still stand by me and who urged me to stay, although I wanted to give up myself and leave the writing world for good this year, I say a big THANK YOU. Without you, I wouldn't have put a single dot anymore. ❤️ 









⭐ 8/08/2015 - 8/08/2020 ⭐

Dzisiaj mija pięć lat odkąd założyłam bloga, od momentu, kiedy pierwszy raz odważyłam się przelać swoje myśli na internetową "kartkę papieru", zaczynając emocjonalnych, kompletnie chaotycznych i niejednokrotnie pełnych smutku wpisów nastolatki i małymi kroczkami, z roku na rok, krok po kroku przechodząc do doświadczeń dorosłej kobiety i historii z życia stewardessy. Aż trudno mi uwierzyć, że to już 5 lat! 

Starując od zera, bez jakiegokolwiek doświadczenia, przez lata zdobywając tysiące stałych i nowych czytelników ze wszystkich kontynentów i prawie wszystkich krajów, po pięciu latach dochodząc do momentu, kiedy moje zamiłowanie do pisania, a jednocześnie do lotnictwa, postanowiłam przenieść na wyższy poziom i zupełnie inny wymiar. Jednak postęp i rozwój musi być okupiony bólem i wyrzeczeniami, a w połączeniu z nową, wspomnianą wyżej działalnością i nawałem obowiązków w życiu codziennym, w ostatnim czasie nowe posty praktycznie się nie pojawiały, ale! To jeszcze nie koniec. Już niedługo nadrobię zaległości prywatne, jak i lotnicze, więc szykujcie się na dawkę nowych fragmentów. 

Wszystkim tym, którzy rozumieją i nadal przy mnie trwają i którzy namawiali, żebym została, choć sama chciałam się poddać i w tym roku odejść z pisarskiego świata na dobre, mówię wielkie DZIĘKUJĘ. Bez Was nie postawiłabym już ani jednej kropki. ❤️




Share
Tweet
Pin
Share
No comments

In the modern and highly developed world there are many worries, problems and stress. We worry actually about everything, often trifles, which in fact don't matter, but can easily give us sleepless nights. We are used to the constant lack of time, we have learned to chase money, success or material goods... However, this is not the same thing everywhere. In distant regions of the world, there are still nooks where people live, people who don't know constant rush, endless rivalry and worrying about anything that will not save their lives. 



These people are happy people. 

I am someone who was made to live to the fullest. I come from a world where everything goes fast, where civilization has reached the highest stages, where the one who doesn't fight for more, lags behind, becomes the loser and the winner is the one who achieves the most. I'm not ashamed of this because I know that this reality shaped me, made me strong and having both feet on the ground. After all I'm a person who knows what I want, get anything I desire and go forward without looking back. Intensive life, striving for the greatest possible performance, reach and news, setting goals to achieve and fighting to become even better version of myself, in every aspect, is my everyday life, something that is an integral part of my lifestyle and living. 
For a long time, "the race for the better" seemed to me something essential, something necessary to survive. The fact that we, those from the "big world", are constantly full of thoughts, we worry about what we should not, often look for problems where they are not, and can't sleep at night, because something went not as we planned, seemed so inconspicuous that basically natural. 

Everything changed when I went to Africa. First, then second, fifth and tenth time. As a flight attendant, I spent months in the Black Continent, with the passing time I had the impression that it became my second home. I met wonderful people, made friends with some of them, almost everyday contact continues all the time, despite the fact that we come from realities that differ from each other like two galaxies and live tens of thousands of kilometers from each other, our friendship is so strong that not many things can break it. I met people who are really happy. Their happiness that they live, that they can enjoy every day comes from the bottom of their hearts and it's amazing. 
They don't have much. They don't live wealthy. They don't have full bank accounts. They do not live in comfortable flats, apartments or luxury residences. They are often hungry and have nothing to put in their mouths. Nothing comes to them at the snap of a finger. These people live in the poorest countries, in the poorest corners, and they showed me a different world, a world where the worry is to provide food when there's famine and water for the family, and the fear is the death of a loved one. This is not a world where the family consists of mom, dad and child. This is not a world where, for every child, the government pays money for its better growth, where every young person from the youngest age is sent to various educational centers. This is not a place where children are surrounded by the best toys. In Africa, families are made up of even a dozen or so children, where most of them don't know what real toys are, where they play with sticks and stones. This is a place where very few can afford their children's participation in school activities that are extremely expensive. People are looking for work on the streets, selling bananas, herbs, fish (which are luxury goods, far from the ocean you can forget about them) or other local products. What do they get for it? Pennies. From a visitor's point of view - they have nothing. And for them, a little water in a bowl and a basket of fruit or fish is a blessing. For these people, the sun, a bit of food and a smile on the child's face are all they need for happiness. Although they live in sometimes extremely poor conditions, they love each other and themselves, smile all the time, they're incredibly cheerful and spread the joy. Their optimism is so pure and authentic that many "rich" could envy them.
 These people are great. Thanks to them I became high-spirited, felt much lighter and believed that true happiness is not in splendor and constant competition. Thanks to them I felt that my life doesn't have to please others, so that it would be perfect for me, that I would feel comfortable with it. Thanks to them, I felt attachment to Africa and I will always be happy to go back there. Today, honestly, I can't imagine not having my favorite Blackies in my life. I hope that my wings will take me many more times where life goes on slowly, where many worries are forgotten and I'll be able to meet more wonderful characters. 

Although it seems unbelievable, life is not about a rat race, a constant run and a fight for someone's approval. Because how to be truly happy without being happy with yourself? 
Somewhere in the world there are people for whom our complicated problems don't exist. They are hungry, poor, yet they enjoy every single day and are happy to have themselves and a little food and water. Before we complain again and look for more problems, let's think whether it is worth it.



















W rozwiniętym świecie nie brakuje trosk, stresu i problemów. Przejmujemy się praktycznie wszystkim, niejednokrotnie drobnostkami, które w rzeczywistości nie mają większego znaczenia, ale potrafią skutecznie spędzić nam sen z powiek. Przywykliśmy do ciągłego braku czasu, nauczyliśmy się gonić za pieniędzmi, sukcesami czy materialnymi nabytkami... Jednak nie wszędzie tak jest. W odległych rejonach świata, pozostały jeszcze zakątki, gdzie żyją ludzie, którzy nie znają bezustannego pośpiechu, wiecznej rywalizacji i udręczania się tym, co życia im nie uratuje. 



Ci ludzie, to szczęśliwi ludzie. 

Jestem kimś, kto jest nauczony żyć na najwyższych obrotach. Pochodzę ze świata, w którym wszystko toczy się szybko, w którym cywilizacja osiągnęła najwyższe stadia, w którym ten, kto nie walczy o więcej, zostaje w tyle, staje się przegranym, a zwycięzcą jest ten, kto osiągnie najwięcej. Nie wstydzę się tego, bo wiem, że ta rzeczywistość, te realia mnie ukształtowały, uczyniły ze mnie kogoś silnego i twardo stąpającego po ziemi. W końcu sama jestem osobą, która wie, czego chce, swoje wyrywa pazurami i idzie do przodu nie oglądając się za siebie. Intensywne życie, dążenie do jak największych osiągów, zasięgów i nowości, ustawianie celów do zdobycia i walka o stawanie się coraz lepszą wersją siebie, pod każdym względem, to moja codzienność, coś co jest nieodłączną częścią mojego stylu bycia i funkcjonowania. 
Przez długi czas "gonitwa za lepszym" wydawała mi się czymś nieodzownym, czymś, bez czego nie można przetrwać. To, że my, ci "z wielkiego świata", co chwilę mamy natłok myśli, martwimy się tym, czym nie powinniśmy, niejednokrotnie szukamy problemów tam, gdzie ich nie ma i nie możemy spać w nocy, bo coś poszło niezgodnie z naszym planem, zdawało się być tak niepozorne, że aż naturalne.

Wszystko zmieniło się, kiedy wyjechałam do Afryki. Najpierw raz, później drugi, piąty i dziesiąty. Jako stewardessa na Czarnym Lądzie spędziłam miesiące, z czasem wręcz miałam wrażenie, że to mój drugi dom. Poznałam wspaniałych ludzi, z niektórymi zawiązała się przyjaźń, niemalże codzienny kontakt trwa nieprzerwanie do dziś, mimo że pochodzimy z realiów, które różnią się między sobą jak dwie galaktyki i żyjemy dziesiątki tysięcy kilometrów od siebie, nasza więź jest na tyle silna, że nie jest jej w stanie przerwać nic. Poznałam ludzi, którzy są naprawdę szczęśliwi. Ich szczęście, że żyją, że mogą cieszyć się każdym kolejnym dniem, pochodzi z głębi serca i jest niesamowite. 
Oni nie mają wiele. Nie żyją w bogactwie. Nie mają pełnych kont w bankach. Nie mieszkają w wygodnych mieszkaniach, apartamentach ani luksusowych rezydencjach. Niejednokrotnie są głodni i nie mają co włożyć do ust. Nic nie przychodzi do nich na pstryknięcie palcem. Ci ludzie żyją w najbiedniejszych krajach, w najbiedniejszych zakątkach i pokazali mi inny świat, świat w którym zmartwieniem jest zapewnienie pokarmu, kiedy panuje głód i wody rodzinie, a obawą śmierć kogoś bliskiego. To nie jest świat, w którym rodzina składa się z mamy, taty i dziecka. To nie jest świat, gdzie na każde dziecko rząd kraju wypłaca pieniążki na jego lepszy rozwój, gdzie każdy młody człowiek od małego jest posyłany do przeróżnych ośrodków edukacyjnych. To nie miejsce, gdzie maluchy są otoczone zabawkami z najwyższych półek. W Afryce rodziny składają się nawet z kilkunastu dzieci, gdzie większość z nich nie wie, co to prawdziwe zabawki, gdzie bawią się kamieniami i patykami. To miejsce, gdzie niewielu stać na zapewnienie pociechom udziału w szkolnych zajęciach, które są tam piekielnie drogie. Ludzie szukają pracy na ulicach, handlując bananami, ziołami, rybami (które są dobrem luksusowym, daleko od oceanu można o nich zapomnieć) czy innymi lokalnymi wytworami. Co z tego mają? Grosze. Z punktu widzenia przybysza - nie mają nic. A dla nich, trochę wody w misce i kosz owoców czy ryb to błogosławieństwo. Dla tych ludzi słońce, odrobina jedzenia i uśmiech na buzi dziecka to wszystko, czego potrzeba im do szczęścia. Mimo, że żyją w czasem wręcz skrajnie biednych warunkach, kochają siebie, uśmiech nie schodzi im z twarzy, są niesamowicie pogodni i zarażają radością. Ich optymizm jest tak czysty i autentyczny, że mógłby im go pozazdrościć niejeden "bogaty". 
Ci ludzie są wspaniali. Dzięki nim odżyłam, poczułam się o wiele lżejsza i uwierzyłam, że prawdziwe szczęście nie tkwi w przepychu i ciągłej rywalizacji. Dzięki nim poczułam, że moje życie nie musi podobać się innym, by było idealne dla mnie, bym to ja czuła się w nim komfortowo. Dzięki nim, poczułam przywiązanie do Afryki i zawsze będę tam chętnie wracać. Dzisiaj, szczerze nie wyobrażam sobie nie mieć w swoim życiu swoich ulubionych Murzynków. Mam nadzieję, że moje skrzydła jeszcze wiele razy zabiorą mnie tam, gdzie życie toczy się powoli, gdzie wiele trosk odchodzi w zapomnienie i będzie mi dane poznać kolejne, cudowne istoty. 

Choć wydaje się to nieprawdopodobne, życie nie polega na wyścigu szczurów, ciągłym biegu z przeszkodami i walce o czyjąś aprobatę. Bo jak być prawdziwie szczęśliwym, nie będąc szczęśliwym ze sobą? 
Gdzieś na świecie są ludzie, dla których nasze wyszukane problemy nie istnieją. Są głodni, biedni, a mimo to, cieszą się każdym dniem i są szczęśliwi, że mają siebie i odrobinę jedzenia i wody. Zanim znów zaczniemy narzekać i szukać kolejnych problemów, zastanówmy się, czy warto.






Share
Tweet
Pin
Share
No comments

It goes from person to person, transmitted in secret like stardust, something that by definition shouldn't see the light of day, but have the greatest power possible. Exciting and arousing interest. Faster than light, it instantly goes around the world and creates a new reality. 


Golden whisper. 

For some, a curse, for others something very precious. It can make you laugh, cause the harm as huge as an atomic bomb, or prove that you didn't really know anything about yourself. You - nothing, but others (especially strangers) - everything. The most wonderful paradox of this world. 

And you, what did you learn about yourself from nothing else but the top hit since mankind exists - gossips? 
Today, instead of focusing on the evil they brought, harms, that perhaps stuck in your mind and vibrate in the air all the time (and undoubtedly, everyone has fallen ill of effects of false information at least once in their lives), let's look at the thing from a different side - what are the weirdest stories you heard about yourself? What did you learn about yourself from strangers, what even you didn't know about yourself? What made you laugh, what upset you, and what shocked you to breathlessness? 

The collection of stories, news and alleged facts about myself, which I heard from people, usually the ones who were completely unrelated to me, is so large that I could confidently create a thick book about these. 
From extremes to extremes, from the greatest holiness to pure evil lighting the fires of hell. People assigning to me various scenarios and creating a biography that I never dreamed of is my bread and butter already. From making me a monster, the worst creature and satan, forcibly trying to set the world against me, through convincing themselves and everyone around that I am a fake, a hologram and in general a creature that doesn't exist or is virtually created by another person (yes, however strange it might sound, that's how it was, and for some it still is, some still recognize me as an unreal character), to recognizing me as a world-class celebrity, influencer and top-flight star. 
Relationships with colleagues or guys I don't even know personally, romances? Sure, it's just a shame I don't have a clue about it. Pregnancy again? Oh cramp, probably slimming, I think every woman would like to be pregnant, when instead of growing - her body is getting skinner. "This famous"? Of course, after all paparazzi are just lurking next to my house to take a cover photo of me, I think I'll start wearing black glasses. Another move? Hmmm... This is more than possible. A temptress, a different guy around every corner. Uuuu... Well, congratulations on your imagination. 

However, the biggest surprise and shock for me was the situation when at work (and, as you know, the people I work with change every flight), through a little conversation with one of the colleagues that I met for the first time, I realized that people from the company, who haven't met me face to face yet think that I'm someone famous and influential. Well, of course, I was the last to learn about it (this is probably the standard). Although the fact is that this is another rumor, because I am far from being famous and influential, just a normal girl - it caused a moment of cheerful laughter and a smile on my face, which during work is particularly positive and purifying the atmosphere, so a big and nice advantage. 

In addition to the fact that the mysterious whispers transmitted from ear to ear can mess up pretty much, cause a lot of misunderstandings, damage that will leave its mark for many years, a large part of it is also a pure work of art and a show of human imagination and creativity. I have laughed to tears many times and couldn't believe my ears, listening to what others think about me without knowing anything at all about me. Once I wanted to understand why, where such cosmic ideas come from, however, after delving into even larger abstractions, I just gave up. But nevertheless, there's one thing that cannot be denied to the people who create these stories - a high level of creativity, stubbornness, dedication to the object of their interests, and above all the imagination, that often blows my mind. As you can see, everything also has the other side, depending on your point of view, you can get angry or laugh, fight the wind or turn it into your power. Once noticed, won't be forgotten. 

And you? What are your experiences with colored rumors? Did you only encounter unpleasantness, trouble and an unpleasant echo, which is reflected somewhere in the psyche, or were there also some pearls that made you laugh, boosted your mood and made you roll with laughter?





















Wędruje od człowieka do człowieka, jest przekazywany w tajemnicy jak gwiezdny pył, coś co z założenia nie powinno ujrzeć światła dziennego, ale mieć jak największą siłę. Ekscytujący i budzący zainteresowanie. Szybszy niż światło, w mgnieniu oka okrąża świat i tworzy nową rzeczywistość. 


Złoty szept. 

Dla jednych przekleństwo, dla drugich coś na wagę złota. Może rozbawić, wyrządzić szkody kalibru bomby atomowej albo udowodnić, że tak naprawdę sam o sobie człowieku do tej pory nie wiedziałeś nic. Ty nic, za to inni (zwłaszcza ci nieznajomi) wszystko. Najcudowniejszy paradoks tego świata. 

No właśnie. A Ty, czego dowiedziałeś się o sobie z niczego innego, jak ciągle utrzymujących się na topie, od kiedy ludzkość istnieje - plotek? 
Dzisiaj zamiast skupiać się na tym, jakie zło przyniosły, jakie krzywdy, być może tkwiące w psychice i wibrujące w powietrzu do dzisiaj (a niewątpliwie, każdy chociaż raz w życiu odchorował efekty fałszywych informacji), spójrzmy na sprawę z innej strony - jakie najdziwniejsze historie na swój temat usłyszałeś? Czego dowiedziałeś się o sobie od obcych ludzi, czego sam o sobie nie wiedziałeś? Co rozbawiło Cię do łez, co wyprowadziło z równowagi, a co zszokowało do utraty tchu? 

Kolekcja historyjek, newsów i rzekomych faktów o swojej osobie, które usłyszałam od ludzi, najczęściej całkowicie ze mną niepowiązanych, jest tak pokaźna, że śmiało mogłabym stworzyć z niej sporej grubości książkę. 
Ze skrajności w skrajność, od największej świętości, do czystego zła rozpalającego ognie piekielne. Przypisywanie mi rozmaitych scenariuszy i tworzenie życiorysu o jakim nawet mi się nie śniło, to już chleb powszedni. Od robienia ze mnie potwora, najgorszej kanalii i szatana, na siłę próbując nastawić świat przeciwko mnie, przez wmawianie sobie i wszystkim wokoło, że jestem fejkiem, hologramem i w ogóle ja to nie ja, a jakiś twór, który w rzeczywistości nie istnieje albo jest stworzony komputerowo przez inną osobę (tak, jakkolwiek kuriozalnie by to nie zabrzmiało, tak właśnie było, a dla niektórych nadal jest, niektórzy nadal uznają mnie za nierealną postać), na uznawaniu mnie za światowego zasięgu celebrytkę, influencerkę i gwiazdę najwyższych lotów kończąc. 
Związki z kolegami, czy facetami, których nawet osobiście nie znam, romanse? Pewnie, szkoda tylko, że ja sama nie mam o tym zielonego pojęcia. Znowu ciąża? O kurcze, chyba odchudzająca, pewnie każda kobieta chciałaby być w ciąży, w której zamiast przybywać - jej ciała ubywa. "Ta sławna"? No oczywiście, przecież pod moim domem tylko czają się paparazzi, żeby zrobić mi zdjęcie na okładkę, chyba zacznę nosić czarne okulary. Kolejna przeprowadzka? Hmmm... To akurat więcej niż możliwe. Uwodzicielka, za każdym rogiem inny facet. Uuuu... No tak, gratuluję wyobraźni. 

Jednak największym zaskoczeniem i zdziwieniem dla mnie była sytuacja, kiedy w pracy (a jak wiadomo ludzie z którymi pracuję, zmieniają się co lot), poprzez luźną rozmowę z jednym ze współpracowników, z którym spotkałam się wtedy po raz pierwszy, dotarło do mnie, że ludzie z firmy, którzy jeszcze na żywo mnie nie poznali uważają, że jestem kimś sławnym i wpływowym. No cóż, oczywiście ja dowiedziałam się o tym jako ostatnia (to chyba już standard). Choć fakt faktem, że to kolejna plotka, bo do sławnych i wpływowych mi daleko - wywołała chwilę lekkiego śmiechu i uśmiechu na twarzy, co w czasie pracy jest szczególnie pozytywne i oczyszczające atmosferę, więc duży i miły plus. 

Oprócz tego, że tajemnicze szepty przekazywane od ucha do ucha potrafią nieźle namieszać, spowodować wiele nieporozumień, wyrządzić szkody pozostawiające swoje ślady na długie lata, spora część z nich to też czyste dzieło sztuki i pokaz ludzkiej wyobraźni i kreatywności. Już wiele razy uśmiałam się do łez i nie wierzyłam własnym uszom słuchając tego, co inni wymyślają na mój temat, nie wiedząc o mnie kompletnie nic. Kiedyś chciałam zrozumieć, dlaczego, skąd się biorą takie kosmiczne pomysły, jednakże po wgłębianiu się w coraz większe abstrakcje, po prostu odpuściłam. Ale jednak, mimo wszystko, jednego ludziom, którzy tworzą te historie odmówić nie można - wysokiego poziomu kreatywności, uporu, poświęcenia obiektowi swoich zainteresowań, a przede wszystkim wyobraźni, która niejednokrotnie powala na kolana. Jak widać wszystko ma też drugie dno, w zależności od spojrzenia, można się wściekać albo śmiać, walczyć z wiatrem albo przemienić go w swoją siłę. Bo raz zauważony, nie zostaje zapomniany. 

A Ty? Jakie masz doświadczenia z kolorowymi pogłoskami? Spotkały Cię przez to tylko przykrości, kłopoty i nieprzyjemne echo, które odbija się gdzieś w psychice do dnia dzisiejszego, czy trafiały się też perełki, które rozśmieszyły, poprawiły nastrój i sprawiły, że turlałeś się ze śmiechu?




Share
Tweet
Pin
Share
No comments

It all started with rumors, strange rumors, then disbelief came, because so much false information was circulating around the world, probably this time would be the same. Epidemic. The flying people could feel the chill of the blade on their throats. Worldwide pandemic. Impossible. The worst fears have become a fact. Black clouds have accumulated over the aviation. The invisible attacker stuck the knife straight into the heart. The wings were tied up. They had to learn not to fly. 


Anyone who knows anything about me, even quite little, also knows that I am totally obsessed with flying. Being a flight attendant is not only my job but also my life, my personality and my whole self. Taking away the opportunity to regularly climb into the clouds, is the same as if part of me was being pulled out by force, as if it was just mutilating me. And literally. Since the planes were grounded, what forced me to stay on the ground, in one place, without a shadow of a chance for my beloved journeys and admiring the world from a height of several kilometers above the ground, a tornado passed through my emotional life.
 From the impression of a ridiculous joke and being in a hidden camera of a cruel reality show, through sadness, rage, panic and a sense of complete meaninglessness of anything. For the first time in a very long time, I felt depressed. Like deprived of oxygen, weak and defenseless. Literally. I was like a ticking bomb, sensitive to anything that was connected to flying in any way. I withered like a flower cut off from the water, doubting myself and crying at every possible occasion. I went through a mood swing worse than during pregnancy, feeling everything spin out of my control and being afraid of every next day, afraid that I'd never fly again. 

Accepting the new reality and thing of the virus and the situation it caused was not easy. At the beginning, when I heard about it, I worked as if nothing had happened and I thought it was another media sensation, just so people had something to talk about. I lived (as it turned out illusively), hoped that it wouldn't be so bad and everything would work out. I guess that most of the flying people and not only hoped for the same. And when it turned out that instead of going in the right direction, everything was heading towards a global catastrophe that ended in drama, especially for aviation and grounding of aircraft for an indefinite period, I felt like in a cage that was still tightening and choking me, depriving me of power and hope. The poor condition of my beloved industry also had an extremely strong impact on my condition, on my well-being, which deteriorated sharply. The black hole, breakdown, it wasn't colorful.
 Until the moment when I managed to revive hope, good thoughts, revive memories and transform them into a new plan, change memories into a plan for a better, much more intense future, when everything blooms again. Until the moment I believed that the end of evil is really close and soon the skies will embrace me again, the world will be open, and there will be new places and adventures I have never experienced. Meanwhile, so far, there's a need to focus on your own health, both physical and mental, take care of it, develop what you lacked time for, while flying, trust the process and soon take off high into the clouds again. Maybe the effect of caring for what has been treated so loose before, will soon exceed the wildest expectations? 

If you, like me, lack of work and grounding have twisted mentally and drained energy and hope that it will be alright - remember, everything will be alright, really. We will fly again soon, higher and farther than ever before. Soon we will set off again into the unknown and our wings will become the strongest ever. Just a little time more. We have to survive it. After all, evil doesn't last forever, right?


#UnitedBySky
















Zaczęło się od plotek, dziwnych pogłosek, później nadeszło niedowierzanie, bo przecież już tyle fałszywych informacji obiegało świat, pewnie jest tak i tym razem. Epidemia. Latający mogli poczuć chłód ostrza na gardle. Ogólnoświatowa pandemia. Niemożliwe. Najgorsze obawy stały się faktem. Nad lotnictwem zgromadziły się czarne chmury. Niewidzialny napastnik wbił nóż prosto w serce. Skrzydła zostały związane. Musiały oduczyć się latać. 


Każdy kto wie o mnie cokolwiek, nawet całkiem niewiele, wie też, że mam totalną obsesję na punkcie latania. Bycie stewardessą to nie tylko moja praca, ale i moje życie, moja osobowość i cała ja. Odbierając mi możliwość regularnego wznoszenia się w chmury, to tak, jakby siłą wyrywało się część mnie, jakby po prostu się mnie okaleczało. I to dosłownie. Odkąd samoloty zostały uziemione, co siłą rzeczy zmusiło mnie do pozostania na ziemi, w jednym miejscu, bez cienia szansy na ukochane podróże i podziwianie świata z wysokości kilkunastu kilometrów nad ziemią, przez moje życie emocjonalne przeszło tornado.
 Od wrażenia nieśmiesznego żartu i bycia w ukrytej kamerze okrutnego reality show, przez smutek, wściekłość, panikę i poczucie całkowitego bezsensu czegokolwiek. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu, poczułam się załamana. Jak pozbawiona tlenu, słaba i bezbronna. Dosłownie. Byłam jak tykająca bomba, wrażliwa na wszystko, co w jakikolwiek sposób wiązało się z lataniem. Usychałam jak kwiatek odcięty od wody, wątpiąc w siebie i płacząc przy każdej możliwej okazji. Przeszłam przez huśtawkę nastrojów gorszą niż w ciąży, czując, jak wszystko wymyka mi się spod kontroli i bojąc się o każdy kolejny dzień, bojąc się, że już nigdy nie polecę. 

Pogodzenie się z wirusem i sytuacją, którą wywołał, nie było łatwe. Na początku, kiedy o nim usłyszałam, pracowałam jak gdyby nigdy nic i myślałam, że to kolejna medialna sensacja, byle ludzie mieli o czym mówić. Żyłam (jak się później okazało złudną) nadzieją, że nie będzie aż tak źle i wszystko się ułoży. Podejrzewam, że większość latających i nie tylko, liczyła na to samo. A kiedy okazało się, że zamiast iść w dobrą stronę, wszystko zmierza ku globalnej katastrofie, która zakończyła się dramatem, zwłaszcza dla lotnictwa i uziemieniem samolotów na czas nieokreślony, poczułam się jak w klatce, która ciągle się zacieśnia i zaczyna mnie dusić, pozbawiając sił i nadziei. Zła kondycja mojej ukochanej branży, wyjątkowo mocno odbiła się również na mojej kondycji, na moim samopoczuciu, które gwałtownie się pogorszyło. Dołek, podłamanie, nie było kolorowo. 
Aż do momentu, w którym udało mi się wskrzesić nadzieję, dobre myśli, ożywić wspomnienia i przekuć je w nowy plan, wspomnienia przemienić w plan na lepszą, o wiele intensywniejszą przyszłość, kiedy wszystko zakwitnie od nowa. Do momentu, kiedy uwierzyłam, że koniec złego jest naprawdę blisko i już niedługo przestworza znów mnie otulą, świat stanie otworem, a przede mną nowe miejsca i przygody, których jeszcze nigdy nie przeżyłam. Tymczasem, jak do tej pory, trzeba się skupić na własnym zdrowiu, zarówno fizycznym jak i psychicznym, zadbać o nie, rozwinąć to, na co brakowało czasu latając, zaufać procesowi i już niedługo ponownie wzbić się wysoko w chmury. Może efekt pielęgnacji tego, co do tej pory było traktowane po macoszemu, wkrótce przejdzie najśmielsze oczekiwania? 

Jeśli Ciebie, tak jak mnie, brak pracy i uziemienie wykręciły mentalnie i wyssały energię i nadzieję na to, że jeszcze będzie dobrze - pamiętaj, wszystko będzie dobrze, naprawdę. Już niedługo znowu polecimy, wyżej i dalej niż kiedykolwiek wcześniej. Już niedługo znów wyruszymy w nieznane, a nasze skrzydła staną się najsilniejsze w historii. Jeszcze tylko troszkę. Musimy to przetrwać. W końcu to co złe nie trwa wiecznie, prawda?

#UnitedBySky







Share
Tweet
Pin
Share
No comments

Once, in a distant past, you knew someone, maybe you spent a lot of time together, maybe you only knew each other barely, maybe you were good friends, or maybe you only had business relations and didn't have much to say about each other. You knew each other, but eventually the paths separated, the contact died a natural death, or something happened that broke the thread of communication. It doesn't matter. It's been months, years, anything has stopped connecting you until finally boom! A third party mentioned something, your name was told out loud and suddenly you became someone's friend again, even though the real acquaintanceship has long become very blurred. 



The passage of time, personal progress, new stage, new chapter, new life, new you. You don't look back because you have become the best version of yourself so far and you strive to be someone even better than you are now. You are happy with what you managed to achieve, what transformation (which you may have always dreamed of) you went through, you feel great about how far you have already gone and how close you are to the desired goal of your hard work. 
You live your fresh, brand new life and then... They appear. Old friends with whom you haven't had any direct or indirect touch for years, maybe two, maybe five or maybe ten years. A reliable time machine you can always count on. Memories, old stories, funny anecdotes, sometimes it's nice to come back to the memories of what had happened a long time ago. Sometimes you can smile, reviving the heart-warming moments that have passed over time. However, it's not always so light and pleasant. 
Many people, talking about someone with whom touch has been lost many years ago, think that they know them, whereas in the meantime this man could change beyond recognition in just a few months, not to mention years, what automatically makes them completely different than someone they remember. It's even possible that someone completely stranger. And it's not about appearance, just in case you didn't understand correctly. In reality, however, it's more like summoning ghosts and living the visions of the past than knowing an alive man whose life didn't stop at the time when the paths with people from old times went apart and all connections got blurred. Many people like these don't realize that discussing who someone is, not who they were (which is a huge difference), is simply not proper anymore. Especially it is not proper to do it behind their back. Because how can you know who a person is currently, what has changed in them, how they arranged their lives, how their character was shaped, what they experienced if you had no touch with them? Just use a bit of logic to understand that in real it's basically impossible. Many people are not aware of the fact that the version of the exact person, which stuck in their memories from years ago, may not exist long ago, and about the new one, they have no idea. 
I have passed through this bumpy road hundreds of times myself, when old colleagues hit the reality and realized that they didn't really know me anymore, because the person who lived in their memory has long stopped to be that person in life and became someone who is far from their old ideas and assumptions.

 Don't do this, don't say who someone is until you are sure you know who they really are. Just because you knew someone in the past doesn't mean that you know them now.















Kiedyś, w odległej historii, znałeś kogoś, może spędzaliście ze sobą sporo czasu, może znaliście się tylko przelotnie, może byliście bliskimi znajomymi, a może łączyły Was tylko stosunki służbowe i nie mieliście o sobie zbyt wiele do powiedzenia. Znaliście się, ale w końcu drogi się rozeszły, kontakt umarł śmiercią naturalną, bądź wydarzyło się coś, co przerwało nić porozumienia. To nie ma znaczenia. Minęły miesiące, lata, przestało Was ze sobą łączyć cokolwiek, aż w końcu bum! Ktoś postronny coś wspomniał, padło Twoje imię i nagle znów stałeś się czyimś znajomym, mimo, że rzeczywista znajomość już dawno stała się bardzo rozmyta. 


Upływ czasu, progres osobisty, nowy etap, nowy rozdział, nowe życie, nowy Ty. Nie oglądasz się za siebie, bo stałeś się jak do tej pory, najlepszą wersją samego siebie i dążysz do bycia kimś jeszcze lepszym niż jesteś teraz. Cieszysz się z tego, co udało Ci się osiągnąć, jaką przemianę (o której być może zawsze marzyłeś) przejść, czujesz się wyśmienicie wobec tego, jak daleko udało Ci się już zajść i jak blisko jesteś upragnionego celu swojej ciężkiej pracy. 
Żyjesz sobie spokojnie swoim świeżutkim życiem i wtedy... Pojawiają się oni. Starzy znajomi, z którymi nie masz żadnego pośredniego ani bezpośredniego kontaktu od lat, może dwóch, może pięciu, a może lat dziesięciu. Niezawodny wehikuł czasu, na którym zawsze możesz polegać. Wspomnienia, stare historie, zabawne anegdotki, czasem fajnie jest wrócić pamięcią do tego, co miłego wydarzyło się kiedyś, dawno dawno temu. Czasem można się uśmiechnąć, ożywiając rozgrzewające serce chwile, które uleciały z biegiem czasu. Jednak nie zawsze jest tak lekko i przyjemnie. 
Wielu ludzi poruszając temat kogoś, z kim kontakt urwał się lata świetlne temu myśli, że go zna, kiedy tymczasem człowiek ten mógł się zmienić nie do poznania w zaledwie kilka miesięcy, nie mówiąc już o latach, co automatycznie sprawia, że stał się kimś zupełnie innym, niż ktoś, kogo pamiętają. Możliwe nawet, że kimś całkiem obcym. I wcale nie chodzi tu o wygląd, gdyby ktoś nie zrozumiał. W rzeczywistości jednak przypomina to bardziej przywoływanie duchów i życie wizjami przeszłości niż znajomość żyjącego człowieka, którego życie nie zatrzymało się w momencie, kiedy drogi z osobami z dawnych czasów się rozeszły i wszelkie połączenia zostały zatarte. Wiele takich osób nie zdaje sobie sprawy, że wypowiadać się o tym, kim ktoś jest, a nie był (co jest ogromną różnicą), po prostu już nie wypada. Zwłaszcza nie wypada robić tego za jego plecami. Bo jak można wiedzieć, kim aktualnie jest dana osoba, co się w niej zmieniło, jak ułożyła sobie życie, jak ukształtował się jej charakter, czego doświadczyła, jeśli nie ma się z nią żadnego kontaktu? Chyba wystarczy użyć odrobiny logiki, by zrozumieć, że w rzeczywistości jest to praktycznie niemożliwe. Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, że ta wersja danego człowieka, która utkwiła im w pamięci sprzed lat, może już dawno nie istnieć, a o tej nowej, nie mają zielonego pojęcia. 
Sama przerabiałam temat setki razy, kiedy dawni koledzy i koleżanki zderzali się z rzeczywistością i docierało do nich, że tak naprawdę już wcale mnie nie znają, bo osoba, która żyła ich w pamięci, już dawno przestała być tą osobą w życiu, a stała się kimś, kto jest daleki od ich dawnych wyobrażeń i założeń. 

Nie rób tego, nie wystawiaj komuś świadectwa, dopóki nie upewnisz się, że wiesz, kim naprawdę jest. To, że znałeś kogoś w przeszłości nie znaczy, że znasz teraz.



Share
Tweet
Pin
Share
No comments

Many things happen on board the aircraft, less and more typical, funny and scary. I've been asked many times if something strange happened to me during work, something that I particularly remember, so today I will tell you about something what makes me laugh now, but then laughter was the last thing I could think about. 


Have you ever met a stranger who looks identical, point to point the same as someone you know pretty well? Like someone who lives on the other end of the world? Not only looks but also speaks and acts like a clone? What was your reaction? Surprise, mirth, or maybe a prickle of excitement and fear? 
Today, just thinking of those events, smile comes to my face and I burst out laughing, but that day I was terrified. Why? 
So attention attention... Although today I don't know how it is even possible, why it automatically blocked me, then... I got scared of my passenger. A passenger who came to the galley as if nothing had happened, and innocently asked for a cup of cola. Yes, a flight attendant with several years of experience stood up, holding the ordered cups, with eyes wide open like a toad, mouth open and was not able to utter a single word except the only thing that came to my mind then "What the hell are you doing here?!". Fortunately, I managed to bite my tongue on time before I said something to this guy that I would regret at the moment of releasing these words from my mouth. Everything would be perfect, if not the fact that the unlucky passenger was amused by the whole incident, after which he stated that "We probably know each other from somewhere". Apparently, not only I had the impression that I was in a hidden camera and the situation was carefully directed and controlled from the hideout, and someone who was watching at that moment had fun of his life. Although, after all, someone took advantage of it, because a colleague working with me at the back almost suffocated from the laughter, and was close to pee from this hilarity. 

In the end, a mysterious and embarrassing coincidence, ended with a concert of laughter among the crew, a thousands of thousands jokes and an analysis of a poor passenger a million times. The unlucky one became the hero of the day and a hot topic on Galley.fm radio. 
And this way, from awkwardness to fun, the scared girl became a cheerful anti-stress and the atmosphere booster of the whole, long flight.












Na pokładach samolotów dzieją się różne rzeczy, mniej i bardziej typowe, śmieszne i przerażające. Byłam wielokrotnie pytana, czy i mnie w czasie pracy spotkało coś dziwnego, co szczególnie zapadło mi w pamięć, tak więc dzisiaj opowiem o tym, co teraz wywołuje u mnie śmiech, ale wtedy wcale do śmiechu mi nie było. 


Zdarzyło wam się kiedyś spotkać obcą osobę, która wygląda identyczne, kropka w kropkę jak ktoś, kogo dobrze znacie? Jak ktoś, kto mieszka na drugim końcu świata? Nie tylko wygląda, ale też mówi i zachowuje się jak klon? Jaka była wasza reakcja? Zdziwienie, rozbawienie, a może dreszczyk emocji i przerażenie? 
Dziś na samo wspomnienie tamtych wydarzeń na mojej twarzy maluje się uśmiech i wybucham śmiechem, jednak tamtego dnia byłam śmiertelnie przerażona. Dlaczego? 
A więc uwaga uwaga... Chociaż dzisiaj nie wiem jak to w ogóle możliwe, dlaczego automatycznie mnie zablokowało, wtedy... Przestraszyłam się swojego pasażera. Pasażera, który jak gdyby nigdy nic, przyszedł do kuchni i niewinnie poprosił o kubek coli. Tak tak, stewardessa z kilkuletnim doświadczeniem stanęła jak wryta, trzymając w ręce zamówione kubki, z oczami wytrzeszczonymi jak ropucha, otwartymi ustami i nie była w stanie wydusić z siebie słowa, oprócz jedynego, co przyszło mi wtedy do głowy "Co ty tutaj do diabła robisz?!". Na szczęście, udało mi się w porę ugryźć w język zanim wypaliłam do gościa coś, czego pożałowałabym w momencie wypuszczenia tych słów z ust. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie fakt, że feralnego pasażera całe zajście rozbawiło, po czym uznał, że "My się chyba skądś znamy". Najwidoczniej nie tylko ja miałam wrażenie, że jestem w ukrytej kamerze i sytuacji starannie wyreżyserowanej i sterowanej z ukrycia, a ktoś, kto w tym momencie to obserwował, miał ubaw po pachy. Chociaż w sumie, ktoś na tym skorzystał, bo kolega pracujący ze mną z tyłu prawie udusił się z ukrywanego śmiechu, mało brakowało, żeby się posikał z tego ataku głupawki. 

Koniec końców, tajemniczy i żenujący zbieg okoliczności, skończył się koncertem śmiechów wśród załogi, milionem żartów i analizą biednego pasażera razy milion. Nieszczęśnik stał się bohaterem dnia i hot tematem radia Galley.fm. 
I takim oto sposobem od niezręczności do zabawy, przerażona dziewczynka stała się środkiem rozweselającym na wagę złota i odganiaczem stresu całego, wcale nie krótkiego lotu.






Share
Tweet
Pin
Share
No comments
Today's article will be written from a very personal perspective, my own feelings, experiences, doubts and weaknesses. If you don't agree, don't analyze, don't compare, don't make fun. Just forget, ignore, move on. 


She lives, walks, breathes, wanders in the clouds and with great curiosity in her eyes tries to discover the world and what life has to offer her. But she doesn''t want just what life will bring her. She wants something more. She wants to make her dreams come true. She knows that she doesn't fit the environment she lives in, and that environment doesn't fit her. She almost physically feels the limits that puts on her. And she is so overwhelmed by this, she's so sick of this, that she tries to defend herself in all ways possible. Defend her different point of view, view of ther world where borders don't exist. Where she can go everywhere and do everything. But she is still too young to take over and follow her own path. She grits her teeth and waits, promising herself that she will survive and fight for her own happiness where she wants to be, just as she wants to live. But then she starts to create something of her own that gave her the opportunity to express herself. Something that started to bear fruit. However, this was just the beginning. 

Years have passed, the hated chapter was closed, life began to blossom, the first successes became a reality, along the way, smaller and larger, but that was not enough. It was never enough. After each achievement there was a burning sense of hunger of more. Willingness to go for more. A dreamer, people said, she imagines too much. But this dreamer knew that she wouldn't stop until she gets everything that is in her heart. Ambitiously, yeah? Permanent push to the goal, fight for hers, pulling her claws like a lion. Climbing higher and higher and higher. A constant struggle to improve herself and her life. 
Traveling the world, doing what she loves, fulfilling her whims, successes at work, in private life, successful ventures, growing reach, more and more influence. One was chasing the other, and yet - she still wanted to go for more, because resting on her laurels was out of any question. Every time the dream came true and the goal was achieved, this well-known internal whisper appeared: "You can afford more. You can more". Without reaching the top, there was no peace of mind, and when one top was reached - the game began again, because there were more, much more tempting and higher, which had to be reached. 

More and more ambitious plans, more and more demanding requirements. Excitement, joy, happiness, spinning up for more, that she will succeed, that all will be fine, until finally the day came, the moment when the spiral shot into cosmos and the only thing that resounded in the mind was: 


"IT'S THE END. I DON'T WANT. I CAN'T COPE. IT'S ENOUGH. I CAN'T. I DON'T FIT. I GIVE UP."


Surrender, overwhelming, lack of desire to do anything, a sense of one huge senselessness, burnout, seeing in all the previous activities only a waste of energy and time, and in plans and intentions for the future, stupidity without a shadow of chance and anything good. No motivation, willingness to quit, close, remove all traces and leave everything behind. Once and for all. 
And then people who know, start to play their role. People who, with their stubbornness and persistent putting to mind "You can't stop, you can't give up", do everything to prevent this house of cards from falling down. That all what was built up over the years wouldn't fall in one day. These people are scaffolding that try to hold a collapsing tower. 
These people are reminders that don't let forget that there is still something to finish... 

And then as if nothing had happened, after hectoliters of tears, a million curses in thoughts and rage that everything is useless and the desire to disappear somewhere deep in the underground tunnel, everything returns to the old ways, because you know, it's like with a woman giving birth, she cries, she screams that she can't cope, that she can't anymore, to kill her or take "this something" away from her, but she still keeps going and fights, because there is no way back... And when she sees her newborn child , she forgets all the pain and everything bad that happened. She is the happiest in the world and planning another child. 


How many more times will this cycle repeat before the book is closed? Will it ever be closed or the desire of catching dreams will win? 













Dzisiejszy wpis będzie napisany z perspektywy bardzo osobistej, własnych uczuć, doświadczeń, wątpliwości i słabości. Jeśli się nie zgadasz, nie analizuj, nie porównuj, nie wyśmiewaj. Po prostu zapomnij, zignoruj, przejdź dalej. 


Żyje, chodzi sobie po świecie pewna osoba, oddycha, błądzi myślami w chmurach i z wielką ciekawością w oczach próbuje odkryć to, co życie ma jej do zaoferowania. Ale nie chce tego, co to życie samo jej przyniesie. Chce czegoś więcej. Chce spełnić swoje marzenia. Wie, że nie pasuje do otoczenia, w którym żyje ani to otoczenie nie pasuje do niej. Niemalże fizycznie czuje ograniczenia, które jej narzuca. I jest tym tak przytłoczona, aż do zemdlenia, że próbuje bronić się na wszystkie sposoby. Bronić swojego innego spojrzenia na świat, w którym granice nie istnieją. W którym można znaleźć się wszędzie i robić wszystko. Ale jest jeszcze za młoda, by móc przejąć stery i pójść własną ścieżką. Zagryza więc zęby, zapiera się i czeka, obiecując sobie, że wytrwa i w końcu zawalczy o własne szczęście tam, gdzie chce być, tak, jak chce żyć. Ale już wtedy zaczyna tworzyć coś swojego, co dawało jej możliwość wyrażenia siebie. Coś, co zaczęło przynosić efekty. Jednak to był dopiero początek. 

Lata minęły, znienawidzony rozdział został zamknięty, życie zaczęło rozkwitać, po drodze pojawiły się pierwsze sukcesy, mniejsze i większe, ale to nie było wystarczające. To nigdy nie wystarczało. Po każdym osiągnięciu nadchodziło palące poczucie niedosytu. Chęć pójścia po więcej. Marzycielka, mówili ludzie, za dużo sobie wyobraża. Ale ta marzycielka wiedziała, że nie przestanie, dopóki nie osiagnie wszystkiego, co siedzi jej w sercu. Ambitnie, nie? Bezustanne parcie do celu, walka o swoje, wyszarpując pazurami jak lew. Wspinanie się wyżej i wyżej i wyżej. Ciągła walka o ulepszenie siebie i swojego życia.
 Zwiedzanie świata, robienie tego, co się kocha, spełnianie swoich zachcianek, sukcesy w pracy, w życiu prywatnym, udane przedsięwzięcia, rosnące zasięgi, coraz większe wpływy. Jedno goniło drugie, a jednak - ciągle chciała iść po więcej, bo spoczęcie na laurach nie wchodziło w grę. Za każdym razem, kiedy marzenie zostało spełnione, a cel osiągnięty, pojawiał się ten dobrze znany wewnętrzny szept: "Stać cię na więcej". Bez osiągnięcia szczytu, nie było mowy o spokoju ducha, a kiedy ten szczyt został osiągnięty - gra zaczynała się od nowa, bo pojawiały się kolejne, coraz wyższe, coraz bardziej kuszące, których trzeba było dosięgnąć. 

Coraz więcej, coraz bardziej ambitne plany, coraz większe wymagania wobec siebie. Podekscytowanie, radość, szczęście, nakręcanie się na więcej, że przecież się uda, że będzie dobrze, aż w końcu po latach nadszedł taki dzień, taki moment, kiedy spirala strzeliła w kosmos i jedyne, co rozbrzmiewało w głowie to:

"TO KONIEC. NIE CHCĘ. NIE DAM RADY. MAM DOŚĆ. NIE POTRAFIĘ. NIE NADAJĘ SIĘ. ODCHODZĘ". 

Poddanie, przytłoczenie, brak chęci do czegokolwiek, poczucie jednego wielkiego bezsensu, wypalenie, widzenie we wszystkich swoich dotychczasowych działaniach jedynie straty energii i czasu, a w planach i zamierzeniach na przyszłość, głupot bez cienia szans i czegokolwiek dobrego. Brak jakiejkolwiek motywacji, ochota odejścia, zamknięcia, usunięcia po sobie wszystkich śladów i zostawienia wszystkiego za sobą. Raz na zawsze. 
A wtedy swoją rolę zaczynają odgrywać ludzie, którzy wiedzą. Ludzie, którzy swoim uporem i zawziętym kładzeniem do głowy "Nie możesz przestać, nie możesz się poddać" robią wszystko, żeby ten domek z kart nie runął. Żeby to wszystko, co było budowane przez lata, nie upadło w ciągu jednego dnia. Ci ludzie, to takie rusztowania, które próbują utrzymać walącą się wieżę. 
Ci ludzie, to takie przypominajki, które nie pozwalają zapomnieć, że nadal jest coś do dokończenia... 

A później jak gdyby nigdy nic, po hektolitrach łez, milionie przekleństw w myślach i wściekłości, że wszystko jest do niczego i chęci zniknięcia gdzieś głęboko w podziemnym korytarzu, wszystko wraca na dawne tory, bo to tak wiecie, jak z rodzącą kobietą, płacze, krzyczy, że nie da rady, że już nie potrafi, żeby ją zabić albo zabrać od niej "to coś", ale i tak działa i walczy dalej, bo nie ma już odwrotu... A jak zobaczy swoje z trudem wydane na świat dziecko, zapomina o całym bólu i wszystkim złym co było. Jest jest najszczęśliwsza na świecie i planuje kolejne dziecko. 


Ile razy jeszcze ten cykl się powtórzy, zanim książka zostanie zamknięta? Czy kiedykolwiek zostanie zamknięta, czy potrzeba spełniania marzeń wygra?



Share
Tweet
Pin
Share
No comments
Newer Posts
Older Posts

About Magdalene Anne

About Magdalene Anne
A VVIP Flight Attendant, citizen of the world, living in the sky and loving Greece. Addicted to seafood, travel, evening walks on the beach and a little magic, roses & chocolate always welcome. BASED IN: TURKEY, ASIA.

MENU

  • Home
  • Flight Attendant
  • Life in Antalya, Turkey
  • Life in Dubai, United Arab Emirates
  • Life in Barcelona, Spain
  • Life in Venice, Italy
  • Life in London, United Kingdom
  • My Emirates Flight Attendant Story
  • About Me
  • Contact
  • Privacy Policy of Magdalene Anne Blog.

Social Media

Social Media
If you want to see more of my adventures, travel experience, cabin crew life and get to know me better... Follow me on my Instagram account @flymagdalene_

recent posts

Popular Posts

  • So this is Christmas!🎄
  • Best friends to strangers
  • She tried to KILL ME

Blog Archive

  • ►  2021 (21)
    • ►  September (2)
    • ►  August (4)
    • ►  July (1)
    • ►  June (1)
    • ►  May (3)
    • ►  April (2)
    • ►  March (5)
    • ►  February (2)
    • ►  January (1)
  • ▼  2020 (24)
    • ▼  September (1)
      • Oldies e-goldies
    • ►  August (1)
      • Fifth Anniversary! ⭐
    • ►  May (6)
      • Happy people
      • Golden whisper
      • #StayHome - Fly Soon
      • Ghost
      • Scared girl
      • Windy top
    • ►  April (3)
    • ►  February (4)
    • ►  January (9)
  • ►  2019 (25)
    • ►  December (5)
    • ►  October (1)
    • ►  September (6)
    • ►  August (1)
    • ►  July (3)
    • ►  May (4)
    • ►  January (5)
  • ►  2018 (65)
    • ►  December (1)
    • ►  November (4)
    • ►  October (5)
    • ►  September (5)
    • ►  August (6)
    • ►  June (2)
    • ►  May (5)
    • ►  April (5)
    • ►  March (11)
    • ►  February (7)
    • ►  January (14)
  • ►  2017 (41)
    • ►  December (11)
    • ►  November (7)
    • ►  October (1)
    • ►  September (5)
    • ►  August (4)
    • ►  July (5)
    • ►  June (2)
    • ►  March (1)
    • ►  February (3)
    • ►  January (2)
  • ►  2016 (33)
    • ►  December (4)
    • ►  November (4)
    • ►  October (2)
    • ►  September (5)
    • ►  August (6)
    • ►  May (5)
    • ►  April (1)
    • ►  February (2)
    • ►  January (4)
  • ►  2015 (37)
    • ►  December (4)
    • ►  November (6)
    • ►  October (6)
    • ►  September (2)
    • ►  August (19)

Contact Form

Name

Email *

Message *

Created With By ThemeXpose & Blogger Templates