Windy top
Today's article will be written from a very personal perspective, my own feelings, experiences, doubts and weaknesses. If you don't agree, don't analyze, don't compare, don't make fun. Just forget, ignore, move on.
She lives, walks, breathes, wanders in the clouds and with great curiosity in her eyes tries to discover the world and what life has to offer her. But she doesn''t want just what life will bring her. She wants something more. She wants to make her dreams come true. She knows that she doesn't fit the environment she lives in, and that environment doesn't fit her. She almost physically feels the limits that puts on her. And she is so overwhelmed by this, she's so sick of this, that she tries to defend herself in all ways possible. Defend her different point of view, view of ther world where borders don't exist. Where she can go everywhere and do everything. But she is still too young to take over and follow her own path. She grits her teeth and waits, promising herself that she will survive and fight for her own happiness where she wants to be, just as she wants to live. But then she starts to create something of her own that gave her the opportunity to express herself. Something that started to bear fruit. However, this was just the beginning.
Years have passed, the hated chapter was closed, life began to blossom, the first successes became a reality, along the way, smaller and larger, but that was not enough. It was never enough. After each achievement there was a burning sense of hunger of more. Willingness to go for more. A dreamer, people said, she imagines too much. But this dreamer knew that she wouldn't stop until she gets everything that is in her heart. Ambitiously, yeah? Permanent push to the goal, fight for hers, pulling her claws like a lion. Climbing higher and higher and higher. A constant struggle to improve herself and her life.
Traveling the world, doing what she loves, fulfilling her whims, successes at work, in private life, successful ventures, growing reach, more and more influence. One was chasing the other, and yet - she still wanted to go for more, because resting on her laurels was out of any question. Every time the dream came true and the goal was achieved, this well-known internal whisper appeared: "You can afford more. You can more". Without reaching the top, there was no peace of mind, and when one top was reached - the game began again, because there were more, much more tempting and higher, which had to be reached.
More and more ambitious plans, more and more demanding requirements. Excitement, joy, happiness, spinning up for more, that she will succeed, that all will be fine, until finally the day came, the moment when the spiral shot into cosmos and the only thing that resounded in the mind was:
"IT'S THE END. I DON'T WANT. I CAN'T COPE. IT'S ENOUGH. I CAN'T. I DON'T FIT. I GIVE UP."
Surrender, overwhelming, lack of desire to do anything, a sense of one huge senselessness, burnout, seeing in all the previous activities only a waste of energy and time, and in plans and intentions for the future, stupidity without a shadow of chance and anything good. No motivation, willingness to quit, close, remove all traces and leave everything behind. Once and for all.
And then people who know, start to play their role. People who, with their stubbornness and persistent putting to mind "You can't stop, you can't give up", do everything to prevent this house of cards from falling down. That all what was built up over the years wouldn't fall in one day. These people are scaffolding that try to hold a collapsing tower.
These people are reminders that don't let forget that there is still something to finish...
And then as if nothing had happened, after hectoliters of tears, a million curses in thoughts and rage that everything is useless and the desire to disappear somewhere deep in the underground tunnel, everything returns to the old ways, because you know, it's like with a woman giving birth, she cries, she screams that she can't cope, that she can't anymore, to kill her or take "this something" away from her, but she still keeps going and fights, because there is no way back... And when she sees her newborn child , she forgets all the pain and everything bad that happened. She is the happiest in the world and planning another child.
How many more times will this cycle repeat before the book is closed? Will it ever be closed or the desire of catching dreams will win?
Dzisiejszy wpis będzie napisany z perspektywy bardzo osobistej, własnych uczuć, doświadczeń, wątpliwości i słabości. Jeśli się nie zgadasz, nie analizuj, nie porównuj, nie wyśmiewaj. Po prostu zapomnij, zignoruj, przejdź dalej.
Żyje, chodzi sobie po świecie pewna osoba, oddycha, błądzi myślami w chmurach i z wielką ciekawością w oczach próbuje odkryć to, co życie ma jej do zaoferowania. Ale nie chce tego, co to życie samo jej przyniesie. Chce czegoś więcej. Chce spełnić swoje marzenia. Wie, że nie pasuje do otoczenia, w którym żyje ani to otoczenie nie pasuje do niej. Niemalże fizycznie czuje ograniczenia, które jej narzuca. I jest tym tak przytłoczona, aż do zemdlenia, że próbuje bronić się na wszystkie sposoby. Bronić swojego innego spojrzenia na świat, w którym granice nie istnieją. W którym można znaleźć się wszędzie i robić wszystko. Ale jest jeszcze za młoda, by móc przejąć stery i pójść własną ścieżką. Zagryza więc zęby, zapiera się i czeka, obiecując sobie, że wytrwa i w końcu zawalczy o własne szczęście tam, gdzie chce być, tak, jak chce żyć. Ale już wtedy zaczyna tworzyć coś swojego, co dawało jej możliwość wyrażenia siebie. Coś, co zaczęło przynosić efekty. Jednak to był dopiero początek.
Lata minęły, znienawidzony rozdział został zamknięty, życie zaczęło rozkwitać, po drodze pojawiły się pierwsze sukcesy, mniejsze i większe, ale to nie było wystarczające. To nigdy nie wystarczało. Po każdym osiągnięciu nadchodziło palące poczucie niedosytu. Chęć pójścia po więcej. Marzycielka, mówili ludzie, za dużo sobie wyobraża. Ale ta marzycielka wiedziała, że nie przestanie, dopóki nie osiagnie wszystkiego, co siedzi jej w sercu. Ambitnie, nie? Bezustanne parcie do celu, walka o swoje, wyszarpując pazurami jak lew. Wspinanie się wyżej i wyżej i wyżej. Ciągła walka o ulepszenie siebie i swojego życia.
Zwiedzanie świata, robienie tego, co się kocha, spełnianie swoich zachcianek, sukcesy w pracy, w życiu prywatnym, udane przedsięwzięcia, rosnące zasięgi, coraz większe wpływy. Jedno goniło drugie, a jednak - ciągle chciała iść po więcej, bo spoczęcie na laurach nie wchodziło w grę. Za każdym razem, kiedy marzenie zostało spełnione, a cel osiągnięty, pojawiał się ten dobrze znany wewnętrzny szept: "Stać cię na więcej". Bez osiągnięcia szczytu, nie było mowy o spokoju ducha, a kiedy ten szczyt został osiągnięty - gra zaczynała się od nowa, bo pojawiały się kolejne, coraz wyższe, coraz bardziej kuszące, których trzeba było dosięgnąć.
Coraz więcej, coraz bardziej ambitne plany, coraz większe wymagania wobec siebie. Podekscytowanie, radość, szczęście, nakręcanie się na więcej, że przecież się uda, że będzie dobrze, aż w końcu po latach nadszedł taki dzień, taki moment, kiedy spirala strzeliła w kosmos i jedyne, co rozbrzmiewało w głowie to:
"TO KONIEC. NIE CHCĘ. NIE DAM RADY. MAM DOŚĆ. NIE POTRAFIĘ. NIE NADAJĘ SIĘ. ODCHODZĘ".
Poddanie, przytłoczenie, brak chęci do czegokolwiek, poczucie jednego wielkiego bezsensu, wypalenie, widzenie we wszystkich swoich dotychczasowych działaniach jedynie straty energii i czasu, a w planach i zamierzeniach na przyszłość, głupot bez cienia szans i czegokolwiek dobrego. Brak jakiejkolwiek motywacji, ochota odejścia, zamknięcia, usunięcia po sobie wszystkich śladów i zostawienia wszystkiego za sobą. Raz na zawsze.
A wtedy swoją rolę zaczynają odgrywać ludzie, którzy wiedzą. Ludzie, którzy swoim uporem i zawziętym kładzeniem do głowy "Nie możesz przestać, nie możesz się poddać" robią wszystko, żeby ten domek z kart nie runął. Żeby to wszystko, co było budowane przez lata, nie upadło w ciągu jednego dnia. Ci ludzie, to takie rusztowania, które próbują utrzymać walącą się wieżę.
Ci ludzie, to takie przypominajki, które nie pozwalają zapomnieć, że nadal jest coś do dokończenia...
A później jak gdyby nigdy nic, po hektolitrach łez, milionie przekleństw w myślach i wściekłości, że wszystko jest do niczego i chęci zniknięcia gdzieś głęboko w podziemnym korytarzu, wszystko wraca na dawne tory, bo to tak wiecie, jak z rodzącą kobietą, płacze, krzyczy, że nie da rady, że już nie potrafi, żeby ją zabić albo zabrać od niej "to coś", ale i tak działa i walczy dalej, bo nie ma już odwrotu... A jak zobaczy swoje z trudem wydane na świat dziecko, zapomina o całym bólu i wszystkim złym co było. Jest jest najszczęśliwsza na świecie i planuje kolejne dziecko.
Ile razy jeszcze ten cykl się powtórzy, zanim książka zostanie zamknięta? Czy kiedykolwiek zostanie zamknięta, czy potrzeba spełniania marzeń wygra?
0 comments