MagdaleneAnne  Blog ★

After many requests of my readers, I decided to create a memoir about a short but very intense time when I had the opportunity and pleasure to live in the capital of the United Kingdom, where Big Ben towers and the Thames meanders silver, what means a city no other than London itself.
If you want to know my opinion on living in the center of the UK and you are curious what is left in my head, whether I miss it and would like to come back or not, I invite you to read more.


When my plane landed in the UK, I was welcomed by the downpour and the wind, which almost took my head off, turned my favorite umbrella into a broken skeleton, and a passing car gave me a shower from a street puddle. Not a big surprise, because Great Britain is famous for its misty and wet aura, and rainfall is not uncommon there, but getting wet to the skin on as hello was not the most pleasant option, I expected a bit more favorable weather. Honestly, I was even a little scared, because what if "how the beginning (or actually the first moments), such a whole"? Could my whole stay on English soil be one big failure that even heaven will cry over in despair?


Luckily, it didn't happen that way, and a not very interesting beginning didn't mean a bad continuation at all, but let's say it one by one.

At the beginning, I admit, it was hard. It's hard to adapt, to get used to the climate, which I'm not a fan of, because I belong to people who love heat, and the warmer the better, as long as the beach is nearby, and quite a cool, humid and windy climate is not what I feel best physically and mentally. I used to love water droplets falling from the sky, now the only thing left of this love is the admiration of the fog, which by the way I really like taking pictures of (adds a lot of artistic magic, I recommend it!), Maybe I will even use one of them for future blog posts. And here... Not only is there no beach, there is a long way to the sea (by the way I recommend Brighton, a great relaxation base for people living in London who feel best surrounded by sand and waves hitting the shore), but also the temperature about much lower than what corresponds to thermophile, rainy mornings, showers from the sky without any warning and icy (in my opinion) evenings... Sorry, this is our climate, but not mine, unfortunately.

Due to the fact that we have such a climate, or rather they have a climate, my compatibility with the British and all local people who have lived in the area for a long time, left a lot to be desired. I am dressed from head to toe, they are in sweaters or short sleeves. They are wearing light jackets, I am wearing a coat, buttoned up to the neck. They are wearing light clothes and I am in a scarf. They are in sneakers, I am in boots. The only occasions when, despite the constant feeling of being cold, I shed my undersuits during photo sessions. Oh so, so much of my British blood. So you can certainly easily imagine the faces of locals seeing a teddybear on the street.

Luckily, my climate preferences are the only drastic difference between me and the British society.
It has been known for a long time that England is one great ethnic and cultural mix, which I had the opportunity to experience not only in everyday life, in shops and on the streets, but also at work. Such a configuration of "a little of everyone" is something that I really like and appreciate, also it's a huge plus, especially since London is a city most saturated with geographical vibrations and you can hear all languages ​​and dialects from around the world there. What is a great YES to me, because I simply love such multicultural atmosphere. Such a small sample of the entire globe in one place.

It is obvious, but perhaps not necessarily obvious to someone who doesn't live traveling, that the enormous advantage of living in England is the complete lack of language barriers. You don't have to worry that someone doese speak English, that someone won't understand what you are talking about. Not only that, as I mentioned above, people also speak many other languages, which allows not only to communicate freely and possibly help in the event of a lack of understanding, but also is a great opportunity to upgrade your language skills thanks to friendly relations with foreigners living in the area.

In the end, I wouldn't be myself if I didn't mention something that impressed me a lot. In the "airport zone", that is within a few kilometers from the big airport, there are... Free buses going every few minutes. In fact the free ride is only available on the route a few km from the airport, later you have to scan the public transport card, but it's still a great advantage. This is probably due to the mass of tourists who use public transport from the airport to reach nearby hotels, but local people also often use free travel. Imagine what a relief it is, to work at the airport and have free bus taking you to the terminal's door. Couldn't be any better!

There are still a lot of things that I liked and disliked, that made me smile and led to liimitless irritation and wondering how such things have the right to exist at all, but that's a different story and maybe I will mention it again sometime, but no longer in this post.


Generally... I liked London itself and the life there too. It was not bad, although I felt that I was still cold and certain things surprised me very much, I can say from a distance of time that it was good. I like this city, the atmosphere there, the infrastructure, and above all the communication / transport network, both above-ground and underground, which makes life easier and from every point of the city you can get to another in the blink of an eye, for what a big respect and hopefully more places in the world follow this path, because rather no one likes to have problems with moving, and the extensive metro and train network is a real relief from it.

So London is still one of my favorite places, I am happy to come back, but rather for quite short stays, trips because I prefer to stay permanently somewhere where there are... A bit warmer temperatures 😉

































Na gorące i długotrwałe prośby kilku moich czytelników, postanowiłam stworzyć wpis wspomnieniowy o krótkim, ale bardzo intensywnym czasie, kiedy miałam okazję i przyjemność pomieszkać w stolicy Wielkiej Brytanii, gdzie góruje Big Ben i srebrzyście wije się Tamiza, czyli w mieście nie innym niż sam Londyn. 
Jeśli chcecie poznać moją opinię na temat życia w centrum UK i ciekawi was co pozostało w mojej głowie, czy tęsknię i chciałabym wrócić, czy też niekoniecznie, zapraszam do dalszego czytania.


Kiedy mój samolot wylądował w UK, powitała mnie ulewa i wiatr, który prawie urwał mi głowę,  ulubiony parasol przemienił w połamany szkielet, a do tego przejeżdżający samochód zafundował mi prysznic z ulicznej kałuży. Niezbyt duże zaskoczenie, bo przecież Wielka Brytania słynie z mglistej i wilgotniej aury, a opady deszczu nie należą tam do rzadkości, jednak przemoknięcie do suchej nitki na dzień dobry nie należało do najprzyjemniejszej z możliwych opcji, oczekiwałam nieco bardziej łaskawej pogody. Szczerze nawet trochę się przeraziłam, bo co jeśli jaki początek (a właściwie pierwsze chwile), taka całość? Czyżby cały mój pobyt na angielskiej ziemi miał być jedną wielką porażką, nad którą nawet niebo będzie płakało z rozpaczy?


Całe szczęście tak się nie stało i niezbyt ciekawy początek wcale nie oznaczał kiepskiej kontynuacji, ale po kolei.

Na starcie, nie ukrywam, było ciężko. Ciężko się zaadaptować, przyzwyczaić do klimatu, którego zwolenniczką nie jestem, ponieważ mimo wszystko należę do ludzi kochających upały, a im cieplej tym lepiej, byle plaża była w pobliżu, a dosyć chłodny, wilgotny i wietrzny klimat nie jest tym, w czym fizycznie i psychicznie czuję się najlepiej. Kiedyś uwielbiałam kropelki wody spadające z nieba, teraz jedynym, co z tego uwielbienia pozostało, jest zachwyt mgłą, której swoją drogą bardzo lubię robić zdjęcia (dodaje mega artystycznej magii, polecam!), może nawet któregoś z nich wykorzystam do przyszłych wpisów na blogu. A tu... Nie dość, że plaży brak, do morza kawał drogi (swoją drogą pochylam się ku Brighton, wspaniałej bazie relaksacyjnej dla mieszkających w Londynie, którzy najlepiej czują się w otoczeniu piasku i fal bijących o brzeg), to jeszcze temperatura o wiele niższa niż ta, która odpowiada ciepłolubnym, dżdżyste poranki, prysznice z niebios bez ostrzeżenia i lodowate (w moim mniemaniu) wieczory... Sorry, taki mamy klimat, ale nie mój niestety.

 Z racji tego, że taki mamy, a raczej mają klimat, moja kompatybilność z Brytyjczykami i wszystkimi lokalnymi zamieszkującymi w okolicy od dłuższego czasu, pozostawiała dużo do życzenia. Ja poubierana od stóp do głów, oni w sweterkach albo w krótkim rękawku. Oni w lekkich kurteczkach, ja w płaszczu pozapinana pod samą szyję. Oni na luzie, a ja w szaliku. Oni w trampkach, ja w kozakach. Jedyne okazje, kiedy mimo ciągłego uczucia zmarznięcia zrzucałam z siebie moje ocieplacze, to sesje zdjęciowe. Ot co, tyle z mojej brytyjskiej krwi. Więc z całą pewnością możecie łatwo sobie wyobrazić miny lokalsów widzących na ulicy misia.

Szczęśliwie upodobania klimatyczne to jedyna drastyczna różnica między mną, a ludnością brytyjską. 
Nie od dzisiaj wiadomo, że Anglia to jedna wielka mieszanka etniczna i kulturowa, czego miałam możliwość doświadczyć nie tylko w życiu codziennym, w sklepach i na ulicach, ale też w pracy. Taka konfiguracja "wszystkich po trochu" jest czymś, co jak by nie było bardzo lubię i doceniam, także to ogromny plus, zwłaszcza, że Londyn to miasto najbardziej przesiąknięte wibracjami geograficznymi i można w nim usłyszeć chyba wszystkie języki i dialekty z całego świata... Co dla mnie jest wielkim TAK, bo wprost uwielbiam takie multikulturowe klimaty. Taka mała próbka całego globu w jednym miejscu.

Czymś oczywistym, ale być może niekoniecznie oczywistym dla kogoś, kto nie żyje podróżami jest to, że gigantyczną przewagą życia w Anglii jest całkowity brak barier językowych. Nie trzeba się obawiać, że ktoś nie mówi po angielsku, że ktoś nie zrozumie, o czym się do niego mówi. Mało tego, jak już wyżej wspomniałam, ludzie mówią też w wielu innych językach, co umożliwia nie tylko swobodną komunikację i ewentualną pomoc w sytuacji braku porozumienia, ale też jest świetną okazją do szlifowania umiejętności językowych dzięki relacjom koleżeńskim z cudzoziemcami żyjącymi w okolicy.

Na koniec nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o czymś, co zaimponowało mi jak mało co. W strefie "lotniskowej", czyli w zasięgu kilku kilometrów od wielkiego lotniska jeżdżą... Darmowe autobusy. Co prawda przejazd nimi za free jest dostępny tylko na trasie paru km od lotniska, później konieczne jest odbicie karty komunikacji miejskiej, jednak to i tak wielka zaleta. Prawdopodobnie jest tak ze względu na nawał turystów, którzy z portu lotniczego wydostają się do okolicznych hoteli właśnie transportem miejskim, jednak z darmowych przejazdów często korzystają również lokalni. Wyobraźcie sobie jaka to ulga, pracując na lotnisku mieć darmowe dojazdy autobusami pod sam terminal. Żyć nie umierać po prostu!

Jest jeszcze sporo rzeczy, które mi się podobały i nie podobały, które wywoływały uśmiech na twarzy i doprowadzały do białej gorączki i zastanowienia, jakim cudem taki stan rzeczy ma w ogóle prawo bytu, jednakże to inna historia i może jeszcze kiedyś o tym wspomnę, ale już nie w tym poście.


Generalnie podsumowując... Podobał mi się sam Londyn jak i życie w nim. Nie było źle, chociaż czułam, że ciągle mi zimno i bardzo dziwiły mnie pewne sprawy, mogę z dystansu uznać, że było dobrze. Lubię to miasto, atmosferę jaka w nim panuje, infrastrukturę, a przede wszystkim sieć komunikacyjną, zarówno naziemną jak i podziemną, która ułatwia życie jak mało co i z każdego punktu miasta można się przedostać do drugiego w mgnieniu oka, za co szacunek i oby więcej miejscowości na świecie poszło tym śladem, bo chyba nikt nie lubi mieć problemów z przemieszczaniem, a rozbudowana siatka metra i kolei jest od tego istnym wybawieniem.

Tak więc Londyn nadal należy do chętnie odwiedzanych przeze mnie miejsc, z przyjemnością wracam, jednak raczej na dość krótkie pobyty, bo do stałego zamieszkania wolę jednak... Nieco wyższe temperatury 😉










Share
Tweet
Pin
Share
No comments
Some people love to meddle in somebody's affairs, get into someone else's bed, wallet... and many other things. Get into somebody else's personal life and be where they'retotally unwanted. As if they were writing someone's very detailed biography.
If just like me, you are heartily fed up with those who, despite suggestions and evasions, don't understand the message "Mind your own business", this short post is just for you.


Whoever knows me at least a little knows well that breaking into my private life by people with whom I'm not in any way close, getting into it without invitation, violating my personal space and trying to get any and every information without the slightest scruples and the shortest moment wondering if I agree to it at all is the best and most effective way to boil my blood and join the blacklist of people I have lost all respect for, and if a nosy creature tries hard, it can be just as quickly promoted to the top of the list of people I sincerely don't like because, well, to the great surprise of the spies, I don't agree to digging into my life, and I say big NO to sniffing and violating my privacy.


Many people think that standing up to such individuals is something bad, rude or mean, so whether they like it or not, they succumb to further pressure and still allow behaviors that they would like to get rid of their surroundings once and for all. However, no, it's not bad at all, putting a dot on the "i" and setting boundaries is not rudeness, it's not a sin or (on the contrary to unlimited breaking into someone's private or even intimate zone) an crying shame. On the contrary, telling such a person the truth to their face may be the only effective solution... Or not, if it's a completely hopeless case.

Remember that you don't have to confess to strangers, you don't have to explain all your relationships, feelings, earnings, plans, dreams, personal preferences and a whole lot of other things that strangers should stay away from. You don't have to justify yourself and answer questions that shouldn't be there at all. You don't have to apologize. You have the right to say a definite NO and set boundaries that must not be exceeded by those you don't allow of your free will.


Allusions don't work, the topic changes and end of conversations don't work too? Make things clear. By blocking toxic meddling, you save your privacy. You don't have to accept this breaking into your life.


Say NO.

























Niektórzy ludzie kochają wtrącać się w nieswoje sprawy, wtykać nos do czyjegoś łóżka, portfela... I wielu innych spraw. Mieszać się do cudzego życia i wciskać tam, gdzie ich nie chcą. Tak, jakby pisali czyjąś bardzo szczegółową biografię.  
Jeśli tak, jak ja masz serdecznie dosyć tych, którzy mimo sugestii i uników nie rozumieją przekazu "Odpuść sobie", ten krótki post jest właśnie dla ciebie.


Kto choć trochę mnie zna, ten dobrze wie, że wchodzenie z buciorami w moje prywatne życie przez osoby, z którymi nie jestem w żaden sposób blisko, wdzieranie się do niego bez zaproszenia, naruszanie mojej osobistej przestrzeni i próby wyciągania informacji bez najmniejszych skrupułów i chwili zastanowienia, czy w ogóle się na to zgadzam, jest najlepszym i najskuteczniejszym sposobem, żeby zagotować mi krew i dołączyć do czarnej listy ludzi, do których straciłam szacunek, a jeśli wścibska istota mocno się postara, może równie szybko awansować na sam szczyt listy osób przeze mnie nielubianych, bo jednak ku wielkiemu zaskoczeniu szpiegów, ja na drążenie w moim życiu się nie zgadzam, a węszeniu i naruszaniu prywatności mówię stanowcze NIE.


Wielu myśli, myśli, że postawienie się takim osobnikom to coś złego, niegrzecznego czy chamskiego, więc chcąc nie chcąc ulegają dalszej presji i ciągle pozwalają na zachowania, których najchętniej pozbyliby się ze swojego otoczenia raz na zawsze. Jednak nie, to wcale nie jest złe, postawienie kropki nad "i" i wyznaczenie granic to nie chamstwo, to nie grzech ani (w przeciwieństwie do bezgranicznego wdzierania się do czyjejś strefy prywatnej czy wręcz intymnej) czyn wołający o pomstę do nieba. Wręcz przeciwnie, wzięcie takiego człowieka za fraki może być jedynym skutecznym rozwiązaniem... Albo i nie, jeśli to całkowicie beznadziejny przypadek.

Pamiętaj, że nie musisz spowiadać się obcym ludziom, nie musisz tłumaczyć się ze swoich związków, uczuć, zarobków, planów, marzeń, osobistych upodobań i całej masy innych spraw, od których obcy powinni trzymać się z daleka. Nie musisz się usprawiedliwiać i odpowiadać na pytania, których nie powinno być. Nie musisz za wszystko przepraszać. Masz prawo powiedzieć zdecydowane NIE i wytyczyć granice, których nie mogą przekraczać ci, którym z własnej nieprzymuszonej woli na to nie pozwolisz.


Nie działają aluzje, nie działają zmiany tematu i zakończenia rozmów? Postaw sprawy jasno. Blokując toksyczną wścibskość ratujesz swoją prywatność. Nie musisz godzić się na wdzieranie do twojego życia. 


Powiedz NIE.








Share
Tweet
Pin
Share
No comments

Would you be surprised if I write that I would never expect to live in Turkey and that if anyone had told me something like that a year ago, I would have thought they were crazy?
Probably not, because I wrote and said exactly the same thing when I moved to every country I've lived in before... But well...
My surprise at the situation is not fake at all, it's purely authentic. Especially that according to my perfect plan, I was still supposed to live richly and colorfully in the kingdom of splendor called Dubai, but this is another fairy tale, about it at another time... And yet life surpised me incredibly again, but it was sooo good surprise!




So my dear readers...

If you have been reading my blog and have been following me on social media for a long time, or maybe even from the very beginning, and you know what I do professionally, you also know that traveling around the world winding new nests is nothing extraordinary in my case, and the next move to another country is no surprise, and something totally expected, considering it a matter of time when I pop up again with information about my new home.

But if you are new here and you don't know my skills yet... Yes, know that I am a veteran of moving from country to country, from continent to continent, and if it was could, life would probably carry me even further.


The beginning of the year is probably my standard time of posting my life, career and localization news to social media and blog.




A little reminder of how colorful it is with me:


At the beginning of 2019, I informed you about the fact that I moved to Venice

* meantime there was also a move to Barcelona *

In early 2020, you might have glimpsed information about a new chapter of my life in Dubai

 In early 2021...




...And in early 2021, my wings carried me to TURKEY.


As you can easily guess, there are only two reasons that could bring me to Turkish territory indefinitely: Blind love or work.
I quickly clarify any doubts, no, no local man is responsible for my move to this country, but only (or even) my irresistible desire and need to explore the world and travel, combined with the pursuit of the greatest possible career development and gaining a lot of new experiences, which will enrich me as a human being with priceless values ​​and skills, and above all, open my mind even more.



Turkish life.


It sounds like an advertisement for an oriental trip or a romantic and dramatic Turkish telenovela with action in beautiful Istanbul or another local city.
As it turns out, in my case, "Turkish life" is not a catchy title of a book, film or an encouraging name for a tourist attraction, but... Real life, local community, culture, customs, climate, work and everyday life, which day by day I will become more and more integral part, until maybe one day I will feel like a local, at home... The first step has already been taken, who knows what is waiting around the corner, what my future will bring.



I look into the future with hope, but I am constantly faced with questions and doubts as to whether I will be happy here in the long run, whether I will arrange my life the way I want it, will I be satisfied with my current job, will I want to stay longer and longer or after a few months I will feel the need to leave and return to something more familiar, both privately and professionally?
There are many questions, and only time will give me the real answers.



There will definitely be other posts about living, working a traveling in Turkey, so if you are interested, stay with me 💛


































Będziecie zaskoczeni, jeśli napiszę, że nigdy nie spodziewałabym się, iż kiedykolwiek będę mieszkać w Turcji i że gdyby ktokolwiek powiedział mi coś takiego rok temu, uznałabym, że zwariował?
Pewnie nie, bo przecież dokładnie to samo pisałam i mówiłam przeprowadzając się do każdego kraju, w którym wcześniej mieszkałam... Ale cóż... 
Moje zdziwienie sytuacją wcale nie jest udawane, to czysty autentyk. Zwłaszcza, że według założonego mojego idealnego planu, w dalszym ciągu miałam sobie żyć bogato i kolorowo w królestwie przepychu zwanym Dubajem, ale to inna bajka, o niej kiedy indziej... A jednak życie po raz kolejny wykręciło mi niemałą, ale jakże pozytywną niespodziankę!




Więc moi drodzy czytelnicy...

Jeśli czytacie mojego bloga i obserwujecie mnie w mediach społecznościowych od dłuższego czasu, a może nawet od samego początku i wiecie czym się zajmuję, wiecie też, że wędrówki po świecie wijąc nowe gniazda to w moim przypadku nic nadzwyczajnego, a kolejna przeprowadzka do innego kraju to żadna niespodzianka i można się było tego spodziewać, uznając za kwestię czasu, kiedy znowu wyskoczę z informacją o swoim nowym miejscu zamieszkania. 

Jeśli natomiast jesteś tutaj nowy i nie znasz jeszcze moich możliwości... Tak, wiedz, że jestem weteranem przeprowadzek z kraju do kraju, z kontynentu na kontynent, a gdyby się dało, pewnie poniosłoby mnie jeszcze dalej.


Początek roku to chyba już tradycyjnie mój standardowy czas wrzucania do mediów społecznościowych i na bloga moich życiowo-zawodowo-lokalizacyjnych nowości.




Dla krótkiego przypomnienia jak to ze mną kolorowo:


 Na początku 2019 powiadomiłam was o fakcie iż przeniosłam się do Wenecji

*po drodze nawinęła się jeszcze przeprowadzka do Barcelony*

   Na początku 2020 mogliście dojrzeć informacje o nowym rozdziale życia w Dubaju

 Na początku 2021...




...A na początku 2021 moje skrzydła poniosły mnie do TURCJI.


Jak możecie się łatwo domyślić, są tylko dwa czynniki, które mogły mnie na czas bliżej nieokreślony na ziemię turecką sprowadzić: Miłość bez pamięci albo praca.
Szybko rozwiewam ewentualne wątpliwości, nie, za moją przeprowadzkę do tego kraju nie odpowiada żaden lokalny mężczyzna, a jedynie (albo aż) moja nieodparta chęć i potrzeba poznawania świata i podróżowania w połączeniu z dążeniem do jak największego rozwoju kariery zawodowej i zdobycia ogromu nowych doświadczeń, które wzbogacą mnie jako człowieka o bezcenne wartości i umiejętności, a przede wszystkim jeszcze bardziej otworzą mój umysł.



Życie po turecku. 


Brzmi jak reklama orientalnej wycieczki albo romantycznej i dramatycznej do granic możliwości tureckiej telenoweli z akcją w przepięknym Stambule albo innym lokalnym mieście. 
Jak się okazuje, w moim przypadku "Życie po turecku" to wcale nie chwytliwy tytuł książki, filmu czy zachęcająca nazwa atrakcji turystycznej, a... Prawdziwe życie, lokalna społeczność, kultura, obyczaje, klimaty, praca i życie codzienne, którego z dnia na dzień będę się stawać coraz bardziej integralną częścią, aż być może pewnego dnia poczuję się jak tutejsza, jak u siebie w domu... Pierwszy krok już zrobiony, kto wie co czeka za rogiem, jak potoczą się moje dalsze losy.



Patrzę w przyszłość z nadzieją, jednak bezustannie towarzyszą mi też pytania i wątpliwości, czy będę tu na dłuższą metę szczęśliwa, czy ułożę sobie życie tak, jak tego chcę, czy będę zadowolona z obecnej pracy, czy będę chciała zostać na dłużej, czy już za kilka miesięcy poczuję potrzebę wyjazdu i powrotu do czegoś bardziej znajomego, zarówno prywatnie jak i zawodowo? 
Pytań jest mnóstwo, a odpowiedzi przyniesie tylko czas.



Z całą pewnością na temat życia i pracy w Turcji pojawią się jeszcze inne posty, więc jeśli jesteście zainteresowani, zostańcie ze mną 💛







Share
Tweet
Pin
Share
No comments
Happy Women's Day to all of us girls! 💜


Today's post will not be too long, I won't write much, I'll leave here just a few words that are worth remembering and going through life with them, and it will certainly be more pleasant and mentally much easier.




Here's a little bit of women's happiness in a nutshell:


Let us believe in ourselves, be grateful for every new day, for every new experience and for each lesson, even the painful one, that strengthens us and makes us better and stronger mentally.

Let's not worry about other people's opinions about ourselves, which are usually worth as much as the statement that dark chocolate is better than white and does not mean the truth about us.

Let's not take every malice personally, and laugh in the face of our haters.

Let's be happy and smile, it works on our enemies like holy water on a vampire.

Let's not listen to the empty and meaningless talks in the series "It's not proper for a woman to...", because yes, it is proper.

Instead of gossiping, plotting and harming each other, let's support each other, because a strong woman is the one who supports other women and does not desire to destroy them.

Let's be positive and share the joy, who knows whose life we ​​can change.

Let's not cry for the guys who disappeared, cheated, hurt... There are plenty of fish in the sea.

Let's not be ashamed of our body and let us love it, because it is our only true home.

Let's dare to speak out loud about our feelings, pain and weaknesses, everyone has them, it's okay.

Let's perceive all the colors, not only in black and white, because life is beautiful.




Let's be happy and conquer the world!














Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet dla nas wszystkich, dziewczyny! 💜


Dzisiejszy post nie będzie zbyt długi, nie będę się rozpisywać, napiszę tylko kilka słów, które warto zapamiętać i iść z nimi przez życie, a na pewno będzie ono przyjemniejsze i mentalnie o wiele lżejsze.



Oto odrobina kobiecego szczęścia w pigułce:


Wierzmy w siebie, bądźmy wdzięczne za każdy nowy dzień, za każde nowe doświadczenie i za każdą lekcję, nawet tą bolesną, która nas wzmacnia i czyni lepszymi i silniejszymi psychicznie. 

Nie przejmujmy się cudzymi opiniami na swój temat, które najczęściej są warte tyle, co stwierdzenie, że gorzka czekolada jest lepsza od białej i wcale nie oznaczają prawdy o nas. 

Nie bierzmy do siebie każdej złośliwości, a hejterom śmiejmy się w twarz.

Bądźmy szczęśliwe i uśmiechajmy się, to działa na naszych wrogów jak woda święcona na wampira.

Nie słuchajmy pustych i bezsensownych gadek w serii "Kobiecie nie wypada...", bo właśnie, że wypada.

Zamiast plotkować, knuć i szkodzić sobie wzajemnie, wspierajmy się, bo silna kobieta to ta, która wspiera inne kobiety, a nie dąży do ich zniszczenia.

Bądźmy pozytywne i dzielmy się radością, kto wie czyje życie możemy odmienić.

Nie płaczmy za facetami, którzy zniknęli, zdradzili, skrzywdzili... Tego kwiatu jest pól światu.

Nie wstydźmy się swojego ciała i kochajmy je, bo to nasz jedyny prawdziwy dom.

Odważmy się mówić głośno o swoich uczuciach, krzywdach i słabościach, każdy je ma, to nic złego.

Postrzegajmy wszystkie barwy, nie tylko w czerń i biel, bo życie jest piękne.


Bądźmy szczęśliwe i podbijajmy świat!







Share
Tweet
Pin
Share
No comments


Ex airlines are like ex boyfriends. You leave them, break this air romance, because it didn't give you satisfaction or satisfy your needs... And when they are replaced by a better one, they come back, show up unexpectedly, asking you to come back and to take you to their side, offer exactly what the lack of made you walk away without looking back too much.

Just so the story is not too boring, they always do it at the best possible time. When you are on contract with another company and cannot cancel it. At least not yet. Just to mess with your mind and wake up the part that would just like to take what a shadow of the past is offering now.



As you know, my several-year-long and I must admit, the rapidly developing international career of a flight attendant, was treated extremely brutally by a colleague called coronavirus, which for almost the entire year 2020 was filled with a pain of being grounded and lack of flights shared with hundreds of thousands of other cabin crew members around the world and prayed let it all end, the plague was forgotten, and life, especially this beloved aviation life, returned to normal.


Unfortunately, this suspension didn't last for days, weeks, or even months. This numbness lasted a lot longer, in fact, long enough for me to stop seeing my future in this profession in any bright colors. I just doubted. However, despite everything, I still had the power, I didn't give up and I did not cancel my dreams of continuing my adventures, travel and flying. I was still working, looking for new solutions, where it would be better, how it would be better, with whom it would be better, in which country it would be better, whether to keep my current job, or once again throw myself in at the deep end, go to another country and start a new chapter of my aviation book. Step by step. Slowly but surely I stayed on the top.


FINALLY


After the mighty Ice Age, ice began to crack some time ago. At least for me. For my life. For my career, for my further professional development, the next step. Great joy, warmth in the heart, an outburst of euphoria and a new flame of hope. I got an offer that I couldn't reject. At the beginning, a bit of fear, doubt, reflection, is it for sure, because this is the end of another story, travel, moving, abandoning what I had and going to another, distant and oriental country. Despite everything, I made a clear decision. I'm in it. I open up to a new experience, broaden my horizons and spread my wings in a different corner of the world than before. Everything is agreed, contracts are signed, documents prepared... Ahoy adventure.


It was nice, it was beautiful, perfect, I started getting used to a new job, getting used to the new level of duties, getting used to new habits, I just started to sink into the new things that I became a part of and enjoy the new beginning, a new place in the hierarchy, and above all, an amazing adventure.


And then BOOM!


One of my former airlines asked if I would like to come back to them. Now. When I have a contract with another and I am satisfied. My first thought was, of course, "Ehhh, no, thank you so much for remembering, but I'm not interested." Absolutely, it would be completely true, if not... The offer of my dream base in my beloved Greece, the base that I asked for, I even begged from the very beginning, from the very interview, but this airline has never agreed to assign me to Athens... Until now. They wanted to give me my beloved country without asking, of their own free will.

Can you imagine how I felt?

Like someone hit me hard on my head, blinded me, and cut my heart in two. The place where I wanted to live and to fly from for several years, for which I fought like a lion, but was not given to me, has now passed, or rather flew in front of my nose. On the one hand, I was happy with my current job, and on the other... I just wanted to cry because I knew that I had lost the opportunity that I had been applying for from the very beginning of my existence in aviation.



Maybe someday I will be able to fly high in the sky from Greek territory, maybe it's not the time yet, but I hope one day I will be able to achieve this goal. For now, I will enjoy what I have and climb new skies like an eagle.





















Byłe linie lotnicze są jak byli faceci. Odchodzisz od nich, zrywasz ten powietrzny romans, bo nie dawał ci satysfakcji ani nie zaspokajał twoich potrzeb... A kiedy już ich miejsce zajmie lepsza partia, wracają, pojawiają się niespodziewanie, pytając o twój powrót i by przeciągnąć cię na swoją stronę mocy, oferują dokładnie wszystko to, czego brak sprawił, że odeszłaś nie oglądając się zbytnio za siebie. 

I żeby nie zabrakło pikanterii, robią to zawsze w najlepszym możliwym czasie. Gdy jesteś już na kontrakcie z innym powietrznym stworzeniem i nie możesz się z niego wycofać. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Tak tylko o, żeby nie było nudno, żeby zamieszać w głowie i rozbudzić tą cząstkę, która akurat chętnie przygarnęłaby to, co obecnie oferuje cień przeszłości.



Jak wiecie moja kilkuletnia i nie ukrywam, szybko rozwijająca się międzynarodowa kariera stewardessy, została wyjątkowo brutalnie potraktowana przez kolegę koronawirusa, przez co przez niemalże cały rok 2020 łączyłam się w bólu uziemienia i braku lotów z setkami tysięcy innych członków personelu pokładowego na całym świecie i modliłam się, żeby to wszystko się w końcu skończyło, zaraza odeszła w zapomnienie, a życie, zwłaszcza to ukochane lotnicze życie wróciło do normy.


Niestety, to zawieszenie nie trwało kilka dni, kilka tygodni ani nawet kilka miesięcy. To odrętwienie trwało o wiele dłużej, tak naprawdę wystarczająco długo, żebym przestała widzieć swoją przyszłość w tym zawodzie w jakichkolwiek jasnych barwach. Po ludzku zwątpiłam. Jednak mimo wszystko ciągle miałam w sobie siłę, nie poddawałam się i nie anulowałam swoich marzeń o kontynuacji przygód, podróży i latania. Ciągle działałam, szukałam nowych rozwiązań, gdzie będzie lepiej, jak będzie lepiej, z kim będzie lepiej, w którym kraju będzie lepiej, czy zachować obecną pracę, czy po raz kolejny rzucić się na głęboką wodę, wyjechać do innego kraju i zacząć nowy rozdział mojej lotniczej książki. Krok po kroku. Powoli, ale ciągle do przodu, pozostawałam na powierzchni.


W KOŃCU


Po potężnej epoce lodowcowej, jakiś czas temu zaczął pękać lód. Przynajmniej dla mnie. Dla mojego życia. Dla mojej kariery, dla mojego dalszego rozwoju zawodowego, kolejny szczebel. Wielka radość, ciepło w sercu, wybuch euforii i od nowa rozpalony płomień nadziei. Dostałam ofertę nie do odrzucenia. Na początku odrobina strachu, zwątpienia, zastanowienia, czy aby na pewno, bo to zamknięcie kolejnej historii, wyjazd, przeprowadzką, porzucenie tego co miałam i wyruszenie do jeszcze innego, odległego i orientalnego kraju. Mimo wszystko podjęłam jasną decyzję. Wchodzę w to. Otwieram się na nowe doświadczenie, poszerzam horyzonty i rozwijam skrzydła w innym zakątku świata niż do tej pory. Wszystko dogadane, umowy podpisane, dokumenty wyrobione... Ahoj przygodo.


Było miło, było pięknie, idealnie, zaczęłam się wdrażać do nowej pracy, przyzwyczajać się do nowego poziomu obowiązków, zaznajamiać z nowymi zwyczajami, po prostu zaczęłam wsiąkać w nowości, których częścią się stałam i cieszyć się nowym początkiem, nowym miejscem w hierarchii, a przede wszystkim niesamowitą przygodą.



I wtedy BOOM!


Odezwała się jedna z moich byłych linii lotniczych z zapytaniem, czy chciałabym do nich wrócić. Teraz. Kiedy mam kontrakt z inną i jestem zadowolona. Moja pierwsza myśl to oczywiście "Ehhh, nie, dziękuję bardzo za pamięć, ale nie jestem zainteresowana". Jak najbardziej, byłoby to całkowicie zgodne z prawdą, gdyby nie... Oferta mojej wymarzonej bazy w ukochanej Grecji, bazy, o którą prosiłam, wręcz błagałam już od samego początku, od samej rozmowy o pracę, jednak linia ta nigdy się na przydzielenie mnie do Aten nie zgodziła... Aż do teraz. Chcieli mi dać mój kochany kraj bez proszenia, z własnej woli.

Wyobrażacie sobie jak się poczułam?

Jakby mnie ktoś solidnie uderzył w głowę, ogłuszył, a do tego przeciął serce na pół. Miejsce, z którego chciałam latać i z którego chciałam latać już od kilku lat, o które walczyłam jak lew, ale nie zostało mi dane, teraz przeszło, a raczej przeleciało mi koło nosa. Z jednej strony cieszyłam się z obecnej pracy, a z drugiej... Chciało mi się po prostu płakać, bo wiedziałam, że straciłam możliwość, o którą starałam się od samego początku mojego istnienia w lotnictwie.



Może kiedyś jeszcze uda mi się wzbić w powietrze z ziemi greckiej, może to jeszcze nie ten czas, ale mam nadzieję, że pewnego dnia uda mi się osiągnąć ten cel. Póki co będę cieszyć się tym co mam i jak orzeł zdobywać nowe szczyty niebios.






Share
Tweet
Pin
Share
No comments
Newer Posts
Older Posts

About Magdalene Anne

About Magdalene Anne
A VVIP Flight Attendant, citizen of the world, living in the sky and loving Greece. Addicted to seafood, travel, evening walks on the beach and a little magic, roses & chocolate always welcome. BASED IN: TURKEY, ASIA.

MENU

  • Home
  • Flight Attendant
  • Life in Antalya, Turkey
  • Life in Dubai, United Arab Emirates
  • Life in Barcelona, Spain
  • Life in Venice, Italy
  • Life in London, United Kingdom
  • My Emirates Flight Attendant Story
  • About Me
  • Contact
  • Privacy Policy of Magdalene Anne Blog.

Social Media

Social Media
If you want to see more of my adventures, travel experience, cabin crew life and get to know me better... Follow me on my Instagram account @flymagdalene_

recent posts

Popular Posts

  • So this is Christmas!🎄
  • Best friends to strangers
  • She tried to KILL ME

Blog Archive

  • ▼  2021 (21)
    • ►  September (2)
    • ►  August (4)
    • ►  July (1)
    • ►  June (1)
    • ►  May (3)
    • ►  April (2)
    • ▼  March (5)
      • How it was in London
      • STOP Privacy Violation
      • My Turkish beginning
      • Women's Power
      • Oh, Ex AirLover...
    • ►  February (2)
    • ►  January (1)
  • ►  2020 (24)
    • ►  September (1)
    • ►  August (1)
    • ►  May (6)
    • ►  April (3)
    • ►  February (4)
    • ►  January (9)
  • ►  2019 (25)
    • ►  December (5)
    • ►  October (1)
    • ►  September (6)
    • ►  August (1)
    • ►  July (3)
    • ►  May (4)
    • ►  January (5)
  • ►  2018 (65)
    • ►  December (1)
    • ►  November (4)
    • ►  October (5)
    • ►  September (5)
    • ►  August (6)
    • ►  June (2)
    • ►  May (5)
    • ►  April (5)
    • ►  March (11)
    • ►  February (7)
    • ►  January (14)
  • ►  2017 (41)
    • ►  December (11)
    • ►  November (7)
    • ►  October (1)
    • ►  September (5)
    • ►  August (4)
    • ►  July (5)
    • ►  June (2)
    • ►  March (1)
    • ►  February (3)
    • ►  January (2)
  • ►  2016 (33)
    • ►  December (4)
    • ►  November (4)
    • ►  October (2)
    • ►  September (5)
    • ►  August (6)
    • ►  May (5)
    • ►  April (1)
    • ►  February (2)
    • ►  January (4)
  • ►  2015 (37)
    • ►  December (4)
    • ►  November (6)
    • ►  October (6)
    • ►  September (2)
    • ►  August (19)

Contact Form

Name

Email *

Message *

Created With By ThemeXpose & Blogger Templates