MagdaleneAnne  Blog ★


The new year is coming, the new beginning, time to close the old chapter, people are getting a lot of conscience and... Of course, New Year's resolutions. 

We all know those who create entire lists with dreams that they want to come true in the upcoming twelve months... And wait until it happens. We all know that there are those who, to motivate, add faith and keep their promise given to themselves, announce it to the whole world. 
And me, well... Maybe I'm too modest, not very effusive, but I haven't written a book about how many things I would like in a sprinting year. I don't have much to say or brag about the hundred-meter list of ideas and dreams awaiting coming true. 
I'm not waiting for gift from heaven because I know I won't get it. I know that nothing will come to me by itself. I have no dreams for 2020. I have goals. I don't wait for things that happen wonderfully themselves. I don't say "I would like". No, because I know that I can, that I am able to do that, that I can afford to bring my dreams to life, which I set the deadline for, dreams that are no longer dreams, but something more important and more powerful - goals. Goals that are within my reach. Because I'm strong. Because I believe. Because I have this something in me. Because if not me, then nobody. 
I know that it won't t be easy, that there will be a great fight, sweat, blood and tears. I know it's gonna cost me a lot of stress, patience and sacrifice. But nothing is effortless. There is no success without work. There is no victory without faith. 
The new year starting in a few hours is for me the beginning of a completely new life. The beginning of what I have been waiting for for years. The beginning of what faith and self-confidence gave me. Believing that I am someone who can, who is able to achieve anything, who has the strength that many lack. This year is not a year of dreams and rocking in the clouds. This is a year of goals and successes. This year is a huge step for me, a step towards what seemed impossible a year ago. 

And you, enter 2020 under the sign of dreams or goals? Do you act or only want? Take or just wait for the gift from heaven? The decision is only yours.





Zbliża się nowy rok, nowy początek, czas na zamknięcie starego rozdziału, ludziom zbiera się na wielki rachunek sumienia i... Oczywiście noworoczne postanowienia. 

Wszyscy znamy takich, którzy tworzą całe listy z marzeniami, które chcą spełnić w nadchodzących dwunastu miesiącach... I czekać, aż to nastąpi. Wszyscy wiemy, że są tacy, którzy, by się zmotywować, dodać wiary i dotrzymać obietnicy samym sobie, ogłaszają to całemu światu. 
A ja, no cóż... Chyba jestem za skromna, niezbyt wylewna, ale nie napisałam książki o tym, jak wielu rzeczy chciałabym w biegnącym do nas sprintem roku. Nie mam zbyt wiele do powiedzenia ani chwalenia się stumetrową listą wyobrażeń i marzeń oczekujących spełnienia. 
Nie czekam na gwiazdkę z nieba, bo wiem, że jej nie dostanę. Wiem, że nic samo do mnie nie przyjdzie. Na 2020 rok nie mam marzeń. Mam cele. Nie czekam na rzeczy cudownie same się dziejące. Nie mówię "chciałabym". Nie, bo wiem, że mogę, że potrafię, że stać mnie na powołanie do życia swoich marzeń, którym nadałam termin realizacji, marzeń, które nie są już marzeniami, a czymś znacznie ważniejszym i potężniejszym - celami. Celami, które są w zasięgu mojej ręki. Bo jestem silna. Bo wierzę. Bo mam w sobie to coś. Bo jeśli nie ja, to nikt. 
Wiem, że nie będzie łatwo, że czeka mnie wielka walka, pot, krew i łzy. Wiem, że będzie mnie to kosztowało mnóstwo stresu, cierpliwości i wyrzeczeń. Ale bez wysiłku nie ma nic. Bez pracy nie ma sukcesu. Bez wiary nie ma zwycięstwa. 
Rozpoczynający się za kilkanaście godzin nowy rok, to dla mnie początek całkowicie nowego życia. Początek tego, na co czekałam przez lata. Początek tego, co dała mi wiara i zaufanie samej sobie. Wiara w to, że jestem kimś, kto może, kto potrafi, kto ma siłę, jakiej brakuje wielu. Ten rok, to nie rok marzeń i bujania w obłokach. To rok celów i sukcesów. Ten rok to dla mnie wielki krok, krok ku temu, co jeszcze rok temu wydawało się niemożliwe. 

A Ty, w 2020 wchodzisz pod znakiem marzeń, czy celów? Działasz, czy jedynie chcesz? Bierzesz, czy czekasz na gwiazdkę z nieba? Decyzja należy tylko do Ciebie.


Share
Tweet
Pin
Share
No comments

"Venice is flooded"

 Every day I stay in many places around the world, every day I receive hundreds of information about more or less surprising events from all around the globe, and yet this one still rings in my mind... 

Have you ever wondered how it is to suddenly hear that one of the most beautiful cities in the world, a place that was your home for quite a long time, was flooded by a wave of great water? Shock? Disbelief? Just like that. A feeling that no one really wants to experience, and that's how I felt when I realized that Venice was drowning. 
Being there, walking everyday through the streets of a floating city, I never thought that someday it could be drown. At least not in the current or next century. Meanwhile, a few months after my move, I received sad news about the damage that may never be rebuilt again. Sadness, nostalgia, regret, it's hard to describe the difficulty of accepting this. My streets, my everyday life, nooks and crannies where I spent my free time, my days off... Began to look more like a pool or a lake, than the historic surroundings that the world loved. The sight of legendary streets under water just hurt. It stung my eyes and heart. 
And even though now it would seem that it's better, that the situation has improved... The losses that this famous city got because of water caused that even after making every effort to save what lives in it... This place will never again be the same as before. 

After all, I can't wait to visit Venice again, this time only as a tourist. For me it will always be a city with an unique spirit and atmosphere and no cataclysms or damages can ruin it. 

Venice, see you soon!






"Wenecja znalazła się pod wodą" 

Na co dzień przebywam w wielu miejscach na świecie, każdego dnia trafiają do mnie setki informacji o mniej lub bardziej zaskakujących wydarzeniach z całego globu, a jednak ta jedna ciągle dzwoni w mojej głowie... 

Zastanawialiście się kiedyś, jak to jest nagle usłyszeć, że jedno z najpiękniejszych miast na świecie, miejsce, które przez dłuższy czas było waszym domem, zostało zalane przez falę wielkiej wody? Szok? Niedowierzanie? Właśnie tak. Uczucie, którego raczej nikt nie chce doświadczyć, a tak właśnie poczułam się, kiedy dotarło do mnie, że Wenecja tonie.
Będąc tam, spacerując codziennie ulicami pływającego miasta, nigdy nie pomyślałam, że kiedyś może zostać zatopione. Przynajmniej nie w najbliższym stuleciu. Tymczasem w kilka miesięcy po mojej wyprowadzce, nadeszły smutne wieści, o zniszczeniach, które mogą już nigdy nie zostać odbudowane. Smutek, nostalgia, żal, ciężko opisać trudność przyjęcia tego do wiadomości. Moje ulice, moja codzienność, zakamarki, gdzie spędzałam swój wolny czas... Zaczęły bardziej przypominać basen czy jezioro, niż zabytkowe okolice, które kochał świat. Widok legendarnych uliczek nurkujących pod wodą, po prostu bolał. Kłuł w oczy i serce. 
I choć teraz wydawać by się mogło, że jest już lepiej, że sytuacja uległa poprawie... Straty, jakie temu słynnemu miastu wyrządziła woda sprawiły, że nawet po dołożeniu wszelkich starań aby uratować to, co w nim żyje... To miejsce już nigdy nie będzie takie samo, jak przedtem. 

Mimo wszystko, nie mogę się doczekać, kiedy znowu odwiedzę Wenecję, tym razem już tylko w roli turysty. Dla mnie zawsze będzie to miasto o wyjątkowym duchu i klimacie i żadne kataklizmy ani zniszczenia nie są w stanie tego zrujnować. 

Venice, see you soon!




Share
Tweet
Pin
Share
No comments
When the black clouds covered the sky... 
Learn to dance in the rain! Dance, love and fight! 

Life is not always perfect, easy and colorful. Sometimes there are problems, difficulties, tough days. Sometimes it's only cloudy, sometimes a small rain, and sometimes a solid thunderstorm, which - it may seem, deprives of all hope of a quick improvement of the situation and gives the headache even to the strongest ones. 
No matter how bad it is, it's never worth giving up. I have suffered a lot in my life, went through crying, fear, tears, the edge of breakdown... It was not easy. However, when a gale comes, black clouds hang over your head, the sky sparkles, and a rain of confusing thoughts and worries floods your head and you don't know what to do... Learn to dance in the rain! Don't let tears take away all your hope. Take a deep breath and think positively, because no storm lasts forever and in the end it can bring a lot of good. Use the hard time to reflect and strengthen, find positives and believe that even in the most difficult moments you can find something beautiful that will enrich, broaden your horizons, show what you haven't noticed before... Shape a stronger, better, more mature version of you. 
Don't lose hope and energy for tears and depressive thoughts, because bad time is only temporary, and every difficult moment allows you to discover in yourself layers of power that you had no idea about before. Let what you love be your light reminding that not every swirl brings havoc, and even after the biggest storms the sun comes out and roses bloom. Never forget that you still carry joy inside you. 
Wipe away tears and smile - keep a spark in your heart and don't break down, soon you will be closer to what you want in life, and sadness and worry will be forgotten. 





Kiedy niebo zasnuły czarne chmury... 
Naucz się tańczyć w deszczu! Tańcz, kochaj i walcz! 

Życie nie zawsze jest idealne, lekkie i kolorowe. Czasem pojawiają się problemy, trudności, ciężkie dni. Niekiedy to tylko zachmurzenie, niekiedy niewielki deszcz, a niekiedy solidna burza z piorunami, która - mogłoby się wydawać, odbiera wszelką nadzieję na szybką poprawę sytuacji i przyprawia o ból głowy nawet tych najsilniejszych. 
Niezależnie od tego, jak bardzo źle jest, nigdy nie warto się poddawać. Sama przeszłam w życiu przez wiele, przez płacz, strach, łzy, skraj wytrzymałości nerwowej... Nie było łatwo. Jednak kiedy nadchodzi wichura, nad głową wiszą czarne chmury, niebo sypie iskrami, a ulewa niespokojnych myśli i trosk zalewa Twoją głowę i nie wiesz już co robić... Naucz się tańczyć w deszczu! Nie pozwól, by łzy wylały z Ciebie całą nadzieję. Weź głęboki oddech i myśl pozytywnie, bo żadna burza nie trwa wiecznie i koniec końców potrafi przynieść wiele dobrego. Wykorzystaj trudny czas do refleksji i wzmocnienia, znajdź pozytywy i uwierz, że nawet w najtrudniejszych momentach można odnaleźć coś pięknego, co wzbogaci, rozszerzy horyzonty, wskaże to, czego nie dostrzegałeś... Uodporni i ukształtuje lepszą, dojrzalszą wersję Ciebie. 
Nie trać nadziei i energii na łzy i depresyjne myśli, bo zły czas jest tylko chwilowy, a każda trudna chwila pozwala odkryć w sobie pokłady siły, o których wcześniej nie miałeś pojęcia. Niech to, co kochasz będzie Twoim światłem przypominającym, że nie każde zawirowanie przynosi spustoszenie, a nawet po największych burzach wychodzi słońce i rozkwitają róże. Nigdy nie zapominaj, że wciąż nosisz w sobie radość. 
Otrzyj łzy i uśmiechnij się - zachowaj w sercu iskrę i nie załamuj się, już niedługo będziesz bliżej tego, czego w życiu pragniesz, a smutek i zmartwienia odejdą w zapomnienie.



Share
Tweet
Pin
Share
No comments
The seventh of December is twenty-four hours around the world, to celebrate the effort of those who create the air world. 

Today is a special day for everyone, without whom aviation wouldn't exist. So all those who work hard every day to provide us and our passengers with comfort and safety, who try to take care of the best organization and improve the operation of airports... Cabin crew, pilots, mechanics, dispatchers, gate agents, flight controllers and many, many others who are the pillars of the winged world - I wish all the best, satisfaction with your profession, the least nerves and the most joy and calm at work. 

It's you who open the gate to the sky every day for millions of people, thanks to you we have as many possibilities as we have. As a member of the aviation & airline family and flight attendant, thank you, thank you so much for your help and contact with you, for your kindness, openness and patient handling of each of my flights, our flights, what is not always easy and colorful, and often tedious and tiring. 

All those who are not involved in the industry on a daily basis - remember that aviation is not only cabin crew and pilots. It's also a lot of other people you see passing through the airport, on the way to the plane, as well as those who are down low and take care of your safety and good travel. Remember them and appreciate their work, which requires a lot of patience and dedication. They are your angels who look after you from the ground, even when you are with us high in the air. 

WE ARE ALL #UnitedBySky ❤






Siódmy grudnia, to na całym świecie dwadzieścia cztery godziny, by uczcić wysiłek tych, którzy tworzą lotniczy świat. 

Dziś wyjątkowy dzień dla wszystkich, bez których lotnictwo by nie istniało. Więc wszystkim, którzy codziennie ciężko pracują, by zapewnić nam i naszym pasażerom komfort i bezpieczeństwo, którzy starają się dbać o jak najlepszą organizację i usprawniać pracę lotnisk... Cabin crew, pilotom, mechanikom, dispatcherom, gate agentom, kontrolerom lotów i wielu, wielu innym, którzy stanowią filary uskrzydlonego świata - życzę wszystkiego, co najlepsze, zadowolenia z wykonywanego zawodu, jak najmniej nerwów i jak najwięcej radości i spokoju w pracy. 

To Wy codziennie otwarcie bramę do nieba milionom ludzi, to dzięki Wam mamy tyle możliwości, ile mamy. Jako członek lotniczej rodziny i stewardessa, dziękuję Wam, dziękuję za pomoc i kontakt z Wami, za Waszą pomoc, otwartość i cierpliwe obsługiwanie każdego mojego, naszego lotu, co nie zawsze jest łatwe i kolorowe, a często bywa żmudne i męczące. 

Wszyscy ci, którzy nie są na co dzień związani z branżą na - pamiętajcie, że lotnictwo to nie tylko personel pokładowy i piloci. To też mnóstwo innych ludzi, których widujecie przechodząc przez lotnisko, w drodze do samolotu, a także tych, którzy są w ukryciu i czuwają nad Waszym bezpieczeństwem i dobrą podróżą. Pamiętajcie o nich i doceniajcie ich pracę, która wymaga wiele cierpliwości i poświęcenia. To Wasze anioły, które czuwają nad Wami z ziemi nawet, gdy jesteście z nami wysoko w powietrzu.

WE ARE ALL #UnitedBySky ❤





Share
Tweet
Pin
Share
No comments

Where have you gone?
What happened to you?
Did you quit writing?
You loved it so much...

I have read and heard these questions at almost every step for last several months. People watch, see and feel that something has changed, that something is "wrong". Some miss my posts, others are curious, and others concerned about the current state of things, because my end of writing seems almost as unbelievable as the end of the world in December this year. So what's going on?
Many are wondering if I really decided to close the chapter called creation and stop working on the blog, even though I couldn't imagine myself and my life without this before. So... did I do that? Really?
No. Running a blog, writing and taking photos for my readers is still my great passion, something that gives me joy and a feeling of big satisfaction, but...
As you know, I'm not just an ordinary blogger who is a free bird and has time to write new articles whenever wants. I am also a flight attendant, a person flying all over the world, in my life everything changes like a kaleidoscope every day, and living between the skies and Madagascar, Zanzibar, Maldives and many others, finding even a moment for a blog is incredibly hard. Incredibly.
It cannot be hidden that I live at top speed, wandering between all continents with one breath. One day I am in Cuba, the other in Oman, and the third in Amsterdam. I often forget what a sleep is and I dream that could add to each day another twelve, and preferably (what a dreamer I am!) Twenty-four hours...
You must be thinking "How has she not gone crazy yet?!", right? I didn't go crazy because I love flying above all else and the work of Cabin Crew is (literally) a life for me, part of me, my personality, my personal energy. I can't even think what would happen if I was suddenly forbidden to travel... And I prefer not to think, because this vision would definitely not be colorful and would definitely not give me positive vibes. However... Where is the blog place in all this? Where is the space for creativity in this mess? Has being a flight attendant killed my creativity and the need to share my experiences with the world?
No! Of course not! But the facts are hard and indisputable. The day can't be extended, time cannot be stopped, and space-time cannot be bent according to your own needs. And although I feel an irresistible desire to come back, I would love to do this - posting from the sky is not light as a cloud. Add to this fatigue and a lot of overdue matters after coming back home, which must be managed as soon as possible and there is quite a big confusion. Even more than quite. It's not easy, but despite this, I will try to go over the obstacles and appear here, even only twice a month, but be - after all it's always better something than nothing.







Gdzie się podziałaś?
Co się z Tobą stało?
Porzuciłaś pisanie?
Przecież tak to kochałaś...

Od kilku miesięcy czytam i słyszę te pytania niemalże na każdym kroku. Ludzie obserwują, widzą i czują, że coś się zmieniło, że coś "jest nie tak". Niektórzy tęsknią za moimi wpisami, inni są ciekawi, a jeszcze inni zaniepokojeni obecnym stanem rzeczy, bo przecież porzucenie przeze mnie pisania wydaje się niemal tak nieprawdopodobne, jak koniec świata w grudniu tego roku. Więc co się dzieje?
Wielu zastanawia się, czy rzeczywiście zdecydowałam się zamknąć rozdział zwany tworzeniem i przestać zajmować się blogiem, mimo, że wcześniej nie wyobrażałam sobie bez tego życia. Więc... Zrobiłam to? Naprawdę?
Nie. Prowadzenie bloga, pisanie i robienie zdjęć dla moich czytelników to nadal moja ogromna pasja, coś, co daje mi radość i poczucie spełnienia, jednak...
Jak wiadomo, nie jestem tylko zwykłą blogerką, która jest wolnym ptakiem i ma czas na napisanie nowych artykułów, kiedy tylko zechce. Jestem też stewardessą, osobą latającą po całym świecie, u której każdego dnia wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie, a żyjąc między przestworzami, a Madagaskarem, Zanzibarem, Malediwami i wieloma innymi, znaleźć chociażby chwilę dla bloga jest niesamowicie ciężko.
Nie da się ukryć, że żyję na najwyższych obrotach, na wdechu wędrując między wszystkimi kontynentami. Jednego dnia jestem na Kubie, drugiego w Omanie, a trzeciego w Amsterdamie. Niejednokrotnie zapominam, co to sen i marzę, aby do doby można było dodać kolejne dwanaście, a najlepiej (cóż ze mnie za marzycielka!) dwadzieścia cztery godziny...
Pewnie teraz sobie myślicie "Jak ona jeszcze nie zwariowała?!", prawda? Nie zwariowałam, bo kocham latanie ponad wszystko i praca Cabin Crew jest dla mnie (dosłownie) życiem, częścią mnie, mojego charakteru, mojej osobistej energii. Nie potrafię nawet myśleć co by było, gdyby nagle zabroniono mi podróżować... I wolę nie myśleć, gdyż ta wizja zdecydowanie nie byłaby kolorowa i definitywnie nie napawałaby pozytywnymi wibracjami. Jednak... Gdzie w tym wszystkim miejsce na bloga? Gdzie w tym wirze przestrzeń dla twórczości? Czy bycie stewardessą zabiło moją kreatywność i potrzebę dzielenia się ze światem swoimi doświadczeniami?
Nie! Oczywiście, że nie! Ale fakty są twarde i niepodważalne. Doby nie da się przedłużyć, czasu nie da się zatrzymać, a czasoprzestrzeni nagiąć według własnych potrzeb. I choć czuję nieodpartą chęć powrotu, bardzo bym tego chciała - zsyłanie postów z nieba nie jest lekkie jak chmurka. Do tego dodać zmęczenie i mnóstwo zaległych spraw po powrocie do domu, które trzeba pozałatwiać jak najszybciej i powstaje niezłe zamieszanie. Nawet więcej, niż niezłe. Nie ma lekko, jednak pomimo to, postaram się wejść ponad przeszkody i pojawiać się tutaj, choćby i jedynie dwa razy w miesiącu, ale być - w końcu lepszy rydz, niż nic.






Share
Tweet
Pin
Share
No comments

I wrote a letter in the bottle.
Modern people will laugh at me, environmentalists will eat.
How can I do that?!



It's the 21st century, everything around is developing, there are more and more ways of communication, and yet... Who would think that sometimes a return to something known only from the stories and memories of the older generation is able to bring a lot of joy and sentiment.
It may seem ridiculous and old-fashioned, but I decided to try myself the ritual loved especially by lovers and romantics experiencing their youth in the last century.
Hot beach, tropical island, paper, pen and bottle, and in the bottle, closed feelings of the moment and dreams that were about to be hidden by the ocean. Scenario as from a romantic movie? Going back in time? Maybe, but who has never tried, that...
For some, it's a total nonsense, but wouldn't it be fantastic to find a bottle on the ocean shore with a letter written by a completely stranger whom you don't know anything about, you have no idea who are they, what do they look like, what they doe, or why did they do that, and then along with the unfolding sheet of rolled up paper, the story of this man unfolds, paints their picture, their emotions, feelings, experiences are displayed in front of your eyes like on a projector... Who are they. Mysterious and also kind of romantic experience that will definitely be remembered for a long time.
As a child, spending time on the beach, especially close to the sea, I always wondered what it would be like to write a letter whose recipient is someone unknown on the other side of the great water, and the indefinite delivery time, dictated by power of waves. In my mind I had various, wide scenarios, "what would happen if"... What would happen if the sea threw the parcel in another country, how would the person who finds it react, whether anyone would open it or maybe it would stuck somewhere on the bottom for all eternity, found only by sea creatures, and what if you add contact details, maybe a mysterious recipient would write back...?
As many times as I stood on the shore through years, so many times I was full of such questions, and finally I decided to do it and satisfy the curiosity of a little girl from years ago, as an adult.
I wrote a letter in a bottle, exactly the way I had imagined it at the time, filling it to the brim with who I am, as if it was to be the only souvenir that will be left after me somewhere in the big world. Will this story be continued? Who knows, but one thing is sure, it is an incredibly positive experience that I will always be glad to remember.







Napisałam list w butelce.
Nowocześni mnie wyśmieją, ochroniarze środowiska zjedzą.
Jak tak można?!


Mamy XXI wiek, wokół wszystko się rozwija, jest coraz więcej sposobów komunikacji, a jednak... Kto by pomyślał, że czasem powrót do czegoś znanego jedynie z opowieści i wspominek starszego pokolenia, jest w stanie przynieść mnóstwo radości i sentymentów.
Może się to wydawać śmieszne i staroświeckie, ale jednak postanowiłam sama wypróbować rytuał uwielbiany zwłaszcza przez zakochanych i romantyków przeżywających swoją młodość w ubiegłym stuleciu.
Rozgrzana plaża, tropikalna wyspa, kartka, długopis i butelka, a w butelce zamknięte uczucia chwili i marzenia, które za chwilę miały zostać pochłonięte przez ocean. Scenariusz jak z komedii romantycznej? Cofanie się w czasie? Może i tak, ale kto nigdy nie spróbował, ten...
Dla niektórych totalny bezsens, ale czy nie byłoby czymś fantastycznym odnalezienie na brzegu oceanu butelki z listem napisanym przez całkowicie obcą osobę, o której nic się nie wie, nie ma się pojęcia kim jest, jak wygląda, czym się zajmuje, czy dlaczego to zrobiła, a wtedy wraz z rozwijającym się arkuszem zwiniętego papieru, rozwija się historia tego człowieka, maluje jego obraz, przed oczami jak na projektorze wyświetlają się jego emocje, uczucia, przeżycia... To, kim jest. Tajemnicze i w pewnym sensie również romantyczne doświadczenie, które zdecydowanie zapadnie w pamięci na długi czas.
Jako dziecko, spędzając czas nad wodą, zwłaszcza nad morzem, zawsze zastanawiałam się, jak by to było napisać taki list, którego odbiorcą jest ktoś nieznajomy na drugim brzegu wielkiej wody, a czas doręczenia nieokreślony, dyktowany przez prądy i fale. Snułam w myślach różne, rozległe scenariusze, "co by było gdyby"... Co by było, gdyby morze wyrzuciło przesyłkę w innym kraju, jak by zareagowała osoba, która ją znajdzie, czy ktoś w ogóle ją otworzy, czy może utknie gdzieś na dnie już na całą wieczność, odnaleziona jedynie przez morskie stworzenia, a co, gdyby dopisać dane kontaktowe, może tajmniczy odbiorca by odpisał...?
Ile razy przez lata stałam nad brzegiem, tyle razy nurtowały mnie tego typu pytania, aż w końcu postanowiłam to zrobić i zaspokoić ciekawość małej dziewczynki sprzed lat, jako już dorosła osoba. Napisałam list w butelce, dokładnie taki, jaki sobie go wtedy wyobrażałam, wypełniając go po brzegi tym, kim jestem, jakby miała to być jedyna pamiątka, jaka zostanie po mnie gdzieś w wielkim świecie. Czy będzie ciąg dalszy tej historii? Kto wie, ale jedno jest pewne, to niesamowicie pozytywne doświadczenie, które zawsze będę miło wspominać.




Share
Tweet
Pin
Share
No comments

"You still wander" 
"You spend more time abroad than at home"
"Don't you mind living out of suitcase?" 

There is really no week when someone would not ask me "AREN'T YOU BORED?!" 
There are also words of compassion "MUST BE HARD, ALL THE TIME ON A JOURNEY". 
I can't also complain about the lack of "SUCH LIFE IS NOT A LIFE". 

One conclusion quickly comes to mind: the work of a flight attendant is not a job for the homebodies who are afraid of challenges and changes. Such people will quickly feel tired, burned out, irritated by the lack of stability and continuous rotations that turn life upside down.
And me? I am a traveler who needs a change of place like oxygen. Yes, ladies and gentlemen, for me it's not a torment, not a difficulty which others cannot get over. For me, this work is a guarantee of a constant breeze of freshness, inflow of new power, and if I had to spend all my time in one place only, my psyche would have been in ruin a long time ago (literally in ruin). I am the kind of person who, being at the same point for a few months, would start to choke, burn out, feel uncomfortable, physically and mentally. I need changes, rotations, flows, long journeys to... Live! 

Therefore, to all those who eagerly tell me "THIS LIFE IS NOT A LIFE"... This, my dear IS A LIFE. 

On heels, in a skirt, with a suitcase in hand, from plane to plane. What's interesting about that? Maybe nothing, but if the plane and traveling are your oxygen - believe me, then it means everything. And if you don't believe, just try to breathe without oxygen and you'll quickly find out what my life would be without flying. Add to this not short stays in exotic places, getting to know other cultures and... Life could not be any better!








"Ciągle wędrujesz"
"Spędzasz więcej czasu za granicą niż w domu"
"Nie przeszkadza ci życie na walizkach?" 

Tak naprawdę nie ma tygodnia, w którym ktoś by mnie nie zapytał "CZY TO CI SIĘ NIE NUDZI?!". 
Nie brakuje też słów współczucia "MUSI CI BYĆ CIĘŻKO, CAŁY CZAS W PODRÓŻY".
Na brak "TAKIE ŻYCIE TO NIE ŻYCIE" również nie narzekam.

Bardzo szybko nasuwa się jeden wniosek: praca stewardessy to nie praca dla domatorów, bojących się wyzwań i zmian. Takie osoby szybko poczują się zmęczone, wypalone, rozdrażnione brakiem stabilizacji i ciągłymi rotacjami, które przestawiają życie do góry nogami. 
A ja? Jestem wędrownikiem, który potrzebuje zmian miejsca pobytu jak tlenu. Tak proszę Państwa, dla mnie to nie udręka, nie utrudnienie, którego inni nie potrafią przeboleć. Dla mnie ta praca to gwarancja ciągłego powiewu świeżości, napływu nowych sił, a gdybym miała spędzać cały czas w jednym tylko miejscu, moja psychika dawno byłaby już w ruinie (i to dosłownie). Jestem typem człowieka, który będąc choćby kilka miesięcy non stop w tym samym punkcie - zacząłby się dusić, wypalać, czuć niekomfortowo, fizycznie i psychicznie. Ja potrzebuję zmian, rotacji, przepływów, dalekich podróży, żeby... Żyć! 

Dlatego do wszystkich tych, którzy z zapałem mówią mi "TAKIE ŻYCIE TO NIE ŻYCIE"... To właśnie moi drodzy JEST ŻYCIE. 

Na obcasach, w spódnicy, z walizką w ręce, od samolotu do samolotu. Co w tym ciekawego? Być może nic, ale jeśli samolot i podróże to twój tlen - uwierz, wtedy to znaczy wszystko. A jeśli nie wierzysz, spróbuj tylko oddychać bez tlenu, a szybko przekonasz się, czym byłoby moje życie bez latania. Do tego dodać wcale nie krótkie pobyty w egzotycznych miejscach, poznawanie innych kultur i... Żyć nie umierać!  




Share
Tweet
Pin
Share
No comments

Sometimes there are moments that lead to amazing emotions, even at the other end of the world...

Madagascar. An island country in Africa, which is seen by the world as a tourist paradise and the the home of characters from animated films. However, to learn the truth and feel the pulse of life there, you need to leave the sterile environment of holiday resorts... 

Day, ordinary, sunny, on one of the local beaches. However, it is this special day that will remain in my heart for the rest of my life and one of those that will always cause tears of emotion in my eyes. 
Kids. They immediately put a smile on my face, and when those shy and afraid babies came up to me and began to cuddle, my heart melted. Their joyful smiles, when a few moments later they ran towards me in impatience "who will be first" and hugged with all their strength, not wanting to let go, little hands hung on my neck, a mermaid drawn by them from the bottom of their heart and the crying of these kids, when evening came and they had to go home and didn't want to say goodbye, led me to tears. Lovely, wonderful little ones.
Although we didn't know the meaning of our words, we understood each other perfectly, because we spoke in an international language that everyone understands, in the language of gestures, gazes and feelings. Because not words are the key to communication, but openness and a good heart.









Czasem zdarzają się momenty, które doprowadzają do wyjątkowych emocji, nawet na drugim końcu świata. 

Madagaskar. Wyspiarski kraj w Afryce, który światu kojarzy się z turystycznym rajem i bohaterami animowanych filmów. Jednak aby poznać prawdę i poczuć puls tamtejszego życia, trzeba opuścić sterylne środowisko ośrodków wczasowych...

Dzień, zwyczajny, słoneczny, na jednej z lokalnych plaż. Jednak to właśnie ten dzień pozostanie w moim sercu do końca życia i jeden z tych, które zawsze będą wywoływały łzy wzruszenia w moich oczach.
Dzieci. Od razu wywołały uśmiech na mojej twarzy, a kiedy te nieśmiałe i obawiające się innych ludzi maluszki podeszły do mnie i zaczęły się przytulać, moje serce się rozpłynęło. Ich radosne uśmiechy, kiedy niedługo później bez najmniejszego zawahania z niecierpliwością "kto pierwszy" biegły w moim kierunku i tuliły z całych sił, nie chcąc puścić, małe rączki zawieszone na mojej szyi, narysowana od serca syrenka i płacz tych dzieciątek, kiedy nadszedł wieczór i musiały wracać do domu, a nie chciały się pożegnać, doprowadziły mnie do łez. Kochane, cudowne maleństwa. 
Mimo, że nie znaliśmy znaczenia swoich słów, rozumieliśmy się doskonale, bo rozmawialiśmy w języku międzynarodowym, który rozumie każdy, w języku gestów, spojrzeń i uczuć. Bo to nie słowa są kluczem komunikacji, a otwartość i dobre serce.




Share
Tweet
Pin
Share
No comments


I got an invitation to the TV program. 

How? Why?

I asked and at some moments I still ask myself such questions. Shock and disbelief? It's an understatement! How? Me? Such a little mouse? Impossible and yet. 
About a year ago I saw the story of an ordinary girl, wife, mother, creating her own YouTube channel, who recorded a video about an offer from TV and you know what? Watching it I was laughing to tears. My first thought? "Oh girl, why do you tell fairy tales? Do you really think someone is gonna believe you?" Yes I know. The devil hater. Shame on me. But it really was like this, and I didn't believe a word of it. I couldn't believe it and I didn't believe it later as well. By the time. 
So, going back to the topic, I got an invitation to a TV program. How did this happen? Attention attention, the surprise was waiting in the classic email! Yes exactly. I received a message to a public email address from a person from one of the largest private TV stations in the country asking if I would be interested in participating in a few weeks long "top large format production". What a tempting offer, an invitation from the devil himself, a piece of the media sky is opening, who active in this environment wouldn't want to effortlessly sit on a fluffy cloud and fly straight into the heavens? Sin would be not to use such an occasion, right? 
Not taking it is a sin, but I like to sin, and I'm already working in the heavens, so I didn't accept the "straight-from-Hollywood" offer and I chose my life in the sky. I may be burnt in hell for that, but instead of cameras I prefer aircraft, paradise Maldives, sandy beaches in Zanzibar and my lemurs in Madagascar.







Dostałam zaproszenie do programu telewizyjnego.

Jak to? Dlaczego? 

Ja też zadawałam i w niektórych momentach nadal zadaję sobie takie pytania. Szok i niedowierzanie? To mało powiedziane! 
Przecież jak to? Ja? Taka szara myszka? Niemożliwe... A jednak. 
Mniej więcej rok temu poznałam historię pewnej zwykłej dziewczyny, żony, matki, tworzącej własny kanał na YouTube, która nagrała filmik o propozycji z telewizji i wiecie co? Oglądając to byłam rozbawiona do łez. Moja pierwsza myśl? "Oj dziewczyno, po co wymyślasz bajki? Naprawdę myślisz, że ktoś ci uwierzy?". Tak, wiem. Diabelski hejter. Podła zołza ze mnie. Jednak naprawdę tak było i nie uwierzyłam w ani jedno jej słowo. Nie wierzyłam oglądając to i nie wierzyłam później. Do czasu. 
Tak więc wracając do tematu, dostałam zaproszenie do programu telewizyjnego. Jak to się stało? Uwaga uwaga, niespodzianka czekała w klasycznym mailu! Tak, dokładnie tak. Na podany publicznie adres e-mail otrzymałam wiadomość od osoby z jednej z większych prywatnych stacji telewizyjnych w kraju z zapytaniem czy byłabym zainteresowana wzięciem udziału w kilkutygodniowej "topowej produkcji dużego formatu". Ależ kusząca propozycja, zaproszenie od samego diabła, uchyla się kawałek medialnego nieba, kto obracający się w tym środowisku nie chciałby bez wysiłku zasiąść na puszystej chmurce i wywindować się prosto w niebiosa? Grzech nie skorzystać, prawda? 
Grzechem nie skorzystać, ale ja grzeszyć lubię, a w niebiosach już pracuję, więc z propozycji rodem z Hollywood nie skorzystałam i moje życie w przestworzach wybrałam. Może się w piekle usmażę, ale od kamer i aparatów wolę samoloty, rajskie Malediwy, piaszczyste plaże na Zanzibarze i moje lemury na Madagaskarze. 



Share
Tweet
Pin
Share
No comments


London. A big, cosmopolitan city, a total mix of cultures and nationalities, a language that everyone knows, good work and the opportunity to blend in with the crowd. 

Barcelona. The colorful, lively capital of Catalonia, the center of Spanish tourism, the pulsating atmosphere, filled with hot blood and fiery temperament, a city of artists and colorful souls, surrounded by hot sands of beaches. 

So why did I set a new beginning and instead of London, I chose Barcelona? What made me decide to give up places where I was assured a job at British national airlines, where communication with others, although in a foreign country, was easier than anywhere else, because who doesn't know English nowadays and the country where English is the official language? A dream come true! Are you sure? For me it was not as perfect as it seemed at first and also seemed so to me. Despite the first good impression, London isn't my city, not my climate, not my atmosphere. Frequent rain, fog, cold, often not only in weather... Huge crowding, and above all, prices so big that it can reach the cosmic space. 

What about Barcelona? Why Barcelona? And what about Venice, was there also Venice before Barcelona? There was London, there was move to Venice, but well, Barcelona is an absolute winner in all respects. 
Despite the fact that Barcelona itself has already had several independent posts, where it was written, among others, why for me it's the perfect city and that I also came here by working at airlines, it is also worth comparing it to the capital of Great Britain. Is the difference between the two big? It is large and felt at every turn. In Barcelona it's much more pleasant, more hospitable, light and definitely much cheaper. But most importantly, the Spanish mentality is completely different from the British one, much more open and temperament, which is consistent with my own personality, what is why I feel so much better in such a place. 
And with a grain of salt, who would like to spend their lives in the rain, in the fog, under grey clouds, when we could bathe in the sun and soak up full strength all year round?








Londyn. Wielkie, kosmopolityczne miasto, totalna mieszanka kultur i narodowości, język, który znają wszyscy, dobra praca i możliwość wtopienia się w tłum.

Barcelona. Kolorowa, tętniąca życiem stolica Katalonii, centrum hiszpańskiej turystyki, pulsująca atmosfera, przepełniona gorącą krwią i ognistym temperamentem, miasto artystów i kolorowych dusz, oprawione rozgrzanymi piaskami plaż. 

Dlaczego więc postawiłam na nowy początek i zamiast Londynu, wybrałam Barcelonę? Co spowodowało, że zrezygnowałam z miejsca, gdzie miałam zapewnioną dobrą pracę w narodowych brytyjskich liniach lotniczych, gdzie komunikacja z innymi, mimo że w obcym kraju, była łatwiejsza, niż gdziekolwiek indziej, bo przecież kto dzisiaj nie zna angielskiego, a kraj, w którym angielski jest językiem urzędowym? Spełnienie marzeń! Czy aby na pewno? 
Dla mnie jednak nie było to takke idealne, jak z początku mogłoby się wydawać i mi również się wydawało. Mimo pierwszego dobrego wrażenia, Londyn to nie moje miasto, nie mój klimat, nie moja atmosfera. Częste opady, mgły, chłód, niejednokrotnie nie tylko w kwestiach pogodowych... Ogromne zatłoczenie, a przede wszystkim, ceny tak wysokie, że mógłyby sięgnąć kosmosu.

A co z Barceloną? Dlaczego Barcelona? I co z Wenecją, przecież przed Barceloną była też Wenecja? Był Londyn, była przeprowadzka do Wenecji, ale cóż, Barcelona to zwycięzca absolutny, pod każdym względem.
Mimo, że o samej Barcelonie było tutaj już kilka oddzielnych postów, gdzie pisałam między innymi dlaczego dla mnie to miasto idealne i że również trafiłam do niej za pośrednictwem pracy w liniach lotniczych, warto porównać ją także ze stolicą wielkiej Brytanii.
Czy różnica między tymi dwoma jest duża? Jest, duża i odczuwalna na każdym kroku. W Barcelonie jest o wiele przyjemniej, bardziej gościnnie, lekko i zdecydowanie o wiele taniej. Jednak co najważniejsze, hiszpańska mentalność jest zupełnie inna niż brytyjska, o wiele bardziej otwarta i temperamenta, co jest zgodne z moją własną osobowością, przez co w takim otoczeniu czuję się o niebo lepiej. 
A tak z przymrużeniem oka, kto chciałby spędzać życie w deszczu, we mgle pod szarymi chmurami, kiedy mógłby kąpać się w słońcu i chłonąć energię niemalże przez cały rok?




Share
Tweet
Pin
Share
No comments

"Don't brag" 
"Keep it for yourself" 
"It's not nice to tell people about your successes, you have to be modest" 

Who has ever listened to this kind of "wisdom"? Or, otherwise, is there anyone who has not been instructed and shut up in this way? I was too. And finally I said it's enough and definitely cut off from the ideology of "being nobody". 

Why should the person who achieved any success, reached something big, managed to achieve something that is unreachable for others, must remain quiet and enjoy it alone, when someone who did nothing screams all over the world and rises in glory, because they even exist? For me it's a complete abstraction, a typical celebration of emptiness over fullness.
For most people, being proud of yourself, appreciating yourself and your efforts is pure evil and conceit. Why? Most often, the reason is clear, it stings them like salt in their eyes, irritates that someone could, someone succeeded, and they... They are, because they are and would give everything not to hear about someone's successes. Effect? Malice, rudeness, often hate. 
Is it a reason so should one get rid of the sense of happiness and pride? In my opinion - absolutely not! Being proud, enjoying what you have managed to come to, is really not a bad thing to stop and to be ashamed of. Do you have a reason for that? Don't listen to people and be proud of yourself, because no one else has worked for you and nobody has the right to take your right for the joy of victory in the fight against difficulties encountered on your way.






"Nie chwal się"
"Zachowaj to dla siebie"
"Nieładnie mówić ludziom o swoich sukcesach, trzeba być skromnym"

Kto w życiu nasłuchał się tego typu mądrości? Albo inaczej, czy jest ktoś, kto nie był w ten sposób pouczany i uciszany? Ja też byłam. Aż w końcu powiedziałam dość i stanowczo od ideologii "bycia nikim" się odcięłam. 

Z jakiego powodu osoba, która odniosła jakikolwiek sukces, doszła do czegoś dużego, udało jej się osiągnąć coś, co dla innych jest nieosiągalne, musi pozostać cicho i cieszyć się tym samotnie, kiedy ktoś, kto nie zrobił nic, krzyczy na cały świat i unosi się w chwale, bo w ogóle istnieje? Dla mnie to kompletna abstrakcja, typowa celebracja pustki nad pełnością. 
Dla większości ludzi, bycie z siebie dumnym, docenianie siebie i swoich wysiłków, to czyste zło i zarozumiałość. Dlaczego? Najczęściej powód jest jasny, kłuje ich to jak sól w oczach, drażni, że ktoś mógł, komuś się udało, a oni... Są, bo są i daliby wszystko, żeby o czyichś sukcesach nawet nie słyszeć. Efekt? Złośliwość, opryskliwość, niejednokrotnie hejt. 
Czy z tego powodu, powinno się pozbywać poczucia spełnienia, dumy? Moim zdaniem - absolutnie nie! Bycie dumnym, cieszenie się z tego, do czego udało się dojść, to naprawdę nie jest coś złego, od czego wypadałoby się powstrzymywać i czego należy się wstydzić. Masz do tego powód? Nie słuchaj ludzi i bądź z siebie dumny, bo nikt inny za Ciebie na to nie pracował i nikt nie ma prawa odbierać Ci prawa radości ze zwycięstwa w walce z napotkanymi na drodze przeciwnościami.



Share
Tweet
Pin
Share
No comments
ENG 

Is the work of the flight attendant mentally exhausting? 
Is it true that there is a lot of pressure from other employees? 
Is the hostility of other flight attendants common? 

I have heard these questions more than once and I will probably hear more than once. That is why I decided to refer to this, because most often people asking about this are interested in the phenomenon of mobbing in airlines. So, is it or isn't it? 

I have already worked in several lines, so I can say that I have a smaller or bigger comparison between them, even in this matter. In general, I strongly deny that such practices are everyday routine in this work and usually the crews work together and respect each other, instead of terrorizing each other, so the picture of bad stewardess attacking colleagues is definitely a caricature inconsistent with reality. However, unfortunately, it's not perfect, although all the time since I started flying, it was rather calm and pleasant, in one of my previous airlines I had unpleasantness to encounter behavior that could surely be classified as mobbing, so... Just so it wasn't too boring and idyllic, one person eagerly insulted, offended and humiliated other crew members, even in front of passengers, feeling completely unpunished (and they were). And to add spice, there was also blackmail and threats against other flight attendants. I experienced this, my colleagues experienced it, some gave up themselves, some lost their jobs because of their sabotage and neverending accusations. 
Fortunately, I have left work in the airline where such situations have happened long time ago, and I've not met mobbing in person or heard any of my colleagues encounter such annoyances. The comforting fact is that these kind of situations are very rare and usually in airlines where the value system is simply unstable. Happily, most airlines respect both their employees as well as employees respect each other, the atmosphere is good and nothing bad is happening, and if any disruptive behavior occurs, it's definitely not ignored.





PL

Czy praca stewardessy jest wykańczająca psychicznie?  
Czy to prawda, że jest duża presja ze strony innych pracowników? 
Czy wrogość innych stewardess jest powszechna? 

Takie pytania usłyszałam już niejednokrotnie i pewnie usłyszę jeszcze nie raz. Dlatego postanowiłam odnieść się do tego, gdyż najczęściej osoby o to pytające interesuje zjawisko mobbingu w liniach lotniczych. Więc jak, jest, czy go nie ma?

Pracowałam już w kilku liniach, więc mogę uznać, że mniejsze czy większe porównanie między nimi, nawet w tej kwestii mam.
Ogólnie, stanowczo zaprzeczam, jakoby takie praktyki były w tej pracy codziennością i zazwyczaj załogi ze sobą współpracują i się szanują, zamiast się wzajemnie terroryzować, więc obrazek złych stewardess atakujących współpracowników, to zdecydowanie karykatura niezgodna z rzeczywistością.
Niestety jednak, nie ma idealnie, mimo że przez cały czas odkąd zaczęłam latać, było raczej spokojnie i przyjemnie, w jednej z moich poprzednich linii zdarzyło mi się spotkać z zachowaniem, które z całą pewnością można było zakwalifikować jako mobbing, czyli... Żeby nie było zbyt nudno i sielsko, jedna osoba ochoczo obrażała, wyzywała i poniżała innych członków złogi, nawet przy pasażerach, czując się przy tym całkowicie bezkarna (i taka też była). A żeby dodać pikanterii, nie brakowało również szantażu i gróźb pod adresem innych stewardów i stewardess. Doświadczyłam tego ja, doświadczyli tego moi koledzy i koleżanki, niektórzy zrezygnowali sami, niektórzy stracili pracę z powodu jej sabotażu i wiecznych oskarżeń. 
Całe szczęście, pracę w linii, w której takie sytuacje miały miejsce, mam już dawno za sobą, a w żadnej innej z mobbingiem się nie spotkałam ani osobiście, ani nie słyszałam, by kogoś z moich współpracowników spotykały takie przykrości. 
Pocieszającym faktem jest to, że tego typu sytuacje zdarzają się bardzo rzadko i zazwyczaj w liniach, gdzie system wartości jest po prostu rozchwiany. Szczęśliwie, większość linii szanuje zarówno swoich pracowników, jak i pracownicy szanują siebie nawzajem, atmosfera jest dobra i nic złego się nie dzieje, a jeśli pojawiają się jakieś niepokojące zachowania, nie są one ignorowane. 



Share
Tweet
Pin
Share
No comments
ENG

It's been already 4 years! 
We are often very close, but sometimes move away from each other for several months. We spend many moments together, and sometimes we don't have time for each other, but we remember everyday and never forget. There are ups and downs, laughter and tears, our relationship is colorful, sometimes stormy, sometimes lazy, but very happy and we can't imagine the future without each other.
It's been four years since my... Blog appeared in my life! And it made me become the person I always wanted to be - open minded, brave, confident, openly talking about my feelings and with my head raised high aiming to achieve my biggest goals and dreams 💞 
I hope that more successful years full of fruitful work results ahead of us ⭐️

Thank you very much for being with me and invite you to read future articles! 




PL 

To już 4 lata! 
Często jesteśmy bardzo zżyci, ale bywa, że oddalamy się od siebie na kilka miesięcy. Spędzamy ze sobą wiele chwil, a niekiedy nie mamy dla siebie czasu, ale każdego dnia o sobie pamiętamy i nigdy nie zapominamy. Są wzloty i upadki, śmiech i łzy, nasz związek jest kolorowy, czasem burzliwy, czasem leniwy, ale bardzo szczęśliwy i przyszłości bez siebie nie widzimy 🥰
To już cztery lata, odkąd w moim życiu pojawił się mój... Blog! I sprawił, że stałam się osobą, którą zawsze chciałam być - otwartą, odważną, pewną siebie, pewnie mówiącą o swoich uczuciach i z wysoko uniesioną głową dążącą do celu i spełnienia swoich marzeń 💞
Mam nadzieję, że przed naszą dwójką kolejne udane lata pełne owocnych efektów pracy ⭐️

A Wam moi drodzy bardzo dziękuję za bycie ze mną i zapraszam do czytania przyszłych artykułów!



Share
Tweet
Pin
Share
No comments
ENG 

In the last post about Barcelona, ​​I promised that the next post would be entirely sacrificed to the realities of life in the capital of Catalonia, which has been my home for several months. 
I'm writing this text resting from the hot sun in the park of Sagrada Familia, looking at blooming, soothing pink roses and lush green palms, and I wish you that your day would be same good, wherever you are now. 
Recently, I spoke about this city in superlatives, I even wrote that I would gladly stay here permanently... So what impressed me here so much that I can't say any single bad word about it? Let me explain. 
Barcelona is an amazing city. The atmosphere is so light and joyful that you won't find another point like this in the world. Dance, music and singing on the streets, people grinning from ear to ear, joyful laughter of children carried by the wind... There is no chance not to get "infected" with it. Even when leaving the house in the nastiest mood possible, it's impossible not to feel better after a while. The climate is so crisp and pulsating with positive energy that it immediately puts a smile on your face and even the worst humor goes away. On the one hand, an idyll and on the other a mixture of hot blood and explosive temperaments. For me it's an environment in which I am like a kid in a candy store, because I don't belong to quiet and cold people, on the contrary, I don't really like the cold, numb atmosphere. 
In addition, Barcelona is a living work of art, walking down the street you can enjoy the eye at every step, it's really beautiful, cozy, and by the way you can feel this specific, artistic atmosphere every moment. And if it's still not enough, you can always visit one of the beaches and relax listening to the sea waves rhythmically hitting the shore.





PL

W ostatnim wpisie o Barcelonie obiecałam, że kolejny post będzie w całości poświęcony realiom życia w stolicy Katalonii, która od kilku miesięcy jest moim domem. 
Piszę ten tekst odpoczywając od gorącego słońca w parku pod Sagrada Familia, patrząc na kwitnące, kojąco różowe róże i soczyście zielone palmy oraz życzę Wam, żeby Wasz dzień był równie udany, gdziekolwiek teraz jesteście. 
Ostatnio wyrażałam się o tym mieście w samych superlatywach, napisałam nawet, że chętnie zostałabym tu na stałe... Co więc tak bardzo zachwyciło mnie w tym miejscu, że nie jestem w stanie powiedzieć o nim ani pół złego słowa? Już wyjaśniam. 
Barcelona to miasto niezwykłe. Atmosfera jest tak lekka i radosna, że drugiego takiego punktu na świecie nie znajdziecie. Tańce, muzyka i śpiew na ulicach, ludzie uśmiechający się do siebie od ucha do ucha, radosny śmiech dzieci niesiony przez wiatr... Nie ma szans żeby się tym nie zarazić. Nawet wychodząc z domu w najpodlejszym z możliwych nastrojów, nie ma możliwości, by po chwili nie czuć się lepiej. Klimat jest tak rześki i tętniący pozytywną energią, że od razu wywołuje uśmiech na twarzy i nawet najgorszy humor odchodzi w zapomnienie. Z jednej strony sielanka, a z drugiej mieszanka gorącej krwi i wybuchowych temperamentów. Dla mnie to środowisko, w którym czuję się jak ryba w wodzie, gdyż sama nie należę do osób cichych i chłodnych, a wręcz przeciwnie i bardzo nie lubię zimnej, drętwej atmosfery. 
Mało tego, Barcelona to żywe dzieło sztuki, idąc ulicą można nacieszyć oko właściwie na każdym kroku, jest pięknie, przytulnie, a przy okazji czuje się ten specyficzny, artystyczny klimat. A gdyby jeszcze czegoś do szczęścia brakowało, w każdej chwili można wyskoczyć na jedną z plaż i zrelaksować się wsłuchując się w morskie fale rytmicznie uderzające o brzeg.




Share
Tweet
Pin
Share
No comments
ENG

Yes, I'm addicted to my job and I'm not afraid to admit it. 

Many people think that the work of the flight attendant is like a job like any other. However, no. Cabin crew is not a profession. It's a person, character and lifestyle. Being a flight attendant is giving your whole life to the sky, dedicating many aspects of your life and literally - living in the sky, even in your free time. 
For me it is the greatest passion, power and pure pleasure, which doesn't deserve a stiff and often stigmatizing name of work, because it is something much more, that brings experiences so beautiful and heavenly, in the literal sense of the word that no one who spends his life on earth can ever experience. 
My everyday life goes on in the sky and I am very proud and satisfied of it. I love my job that allows me to live in a different dimension, rise above the grays and (literally) rock in the clouds, seeing places I had never dreamed of before. Flying is my addiction, my drug, power and blood in my veins. There is no more beautiful profession that would bring so many spiritual, global and personal benefits. The aircraft is my flying home, which takes me wherever I have ever dreamed of being, and with each passing day following the spirit of aviation is becoming an increasing part of me. Isn't it wonderful to run to work with pleasure and finish it with a hunger and desire for more, when others from the first minute dream of finishing and returning home?




PL

Tak, jestem uzależniona od mojej pracy i nie boję się tego przyznać. 

Wielu ludzi myśli, że praca stewardessy to praca jak praca, taka jak każda inna. Jednak nie. Stewardessa to nie zawód. To osoba, charakter i styl życia. Bycie stewardessą to oddanie całej siebie przestworzom, poświęcenie wielu aspektów swojego życia i dosłownie - życie w niebie, nawet w czasie wolnym.
Dla mnie to największa pasja, siła napędowa i czysta przyjemność, która nie zasługuje na sztywne i niejednokrotnie piętnujące miano pracy, bo jest czymś znacznie więcej, co przynosi doświadczenia tak piękne i niebiańskie, w dosłownym tego słowa znaczeniu, jakich nie jest w stanie doświadczyć nikt, kto swoje życie spędza na ziemi. 
Moja codzienność toczy się w przestworzach i jestem z tego bardzo dumna i zadowolona. Kocham swoje zajęcie, które pozwala mi żyć w innym wymiarze, wznosić się ponad szarości i (dosłownie) bujać w obłokach, poznając miejsca, o których wcześniej nawet nie śniłam. Latanie to moje uzależnienie, mój narkotyk, siła napędowa i krew w żyłach. Nie ma piękniejszego zawodu, który przynosiłby tyle korzyści duchowych, światowych i osobistych. Samolot to mój latający dom, który zabiera mnie wszędzie, gdzie kiedykolwiek wymarzyłam sobie być i z każdym dniem podążanie z duchem lotnictwa staje się coraz większą częścią mnie.
Czyż to nie coś wspaniałego, biegać do pracy z przyjemnością i kończyć ją z niedosytem i ochotą na więcej, kiedy inni od pierwszej minuty marzą o skończeniu i powrocie do domu?



Share
Tweet
Pin
Share
No comments
Newer Posts
Older Posts

About Magdalene Anne

About Magdalene Anne
A VVIP Flight Attendant, citizen of the world, living in the sky and loving Greece. Addicted to seafood, travel, evening walks on the beach and a little magic, roses & chocolate always welcome. BASED IN: TURKEY, ASIA.

MENU

  • Home
  • Flight Attendant
  • Life in Antalya, Turkey
  • Life in Dubai, United Arab Emirates
  • Life in Barcelona, Spain
  • Life in Venice, Italy
  • Life in London, United Kingdom
  • My Emirates Flight Attendant Story
  • About Me
  • Contact
  • Privacy Policy of Magdalene Anne Blog.

Social Media

Social Media
If you want to see more of my adventures, travel experience, cabin crew life and get to know me better... Follow me on my Instagram account @flymagdalene_

recent posts

Popular Posts

  • So this is Christmas!🎄
  • Best friends to strangers
  • She tried to KILL ME

Blog Archive

  • ►  2021 (21)
    • ►  September (2)
    • ►  August (4)
    • ►  July (1)
    • ►  June (1)
    • ►  May (3)
    • ►  April (2)
    • ►  March (5)
    • ►  February (2)
    • ►  January (1)
  • ►  2020 (24)
    • ►  September (1)
    • ►  August (1)
    • ►  May (6)
    • ►  April (3)
    • ►  February (4)
    • ►  January (9)
  • ▼  2019 (25)
    • ▼  December (5)
      • New Year's... What?
      • Dear Venice
      • Dance in the rain
      • International Civil Aviation Day
      • Lost in universe
    • ►  October (1)
      • Ocean Letter
    • ►  September (6)
      • Wanderlust
      • With no words
      • Me & TV
      • Barcelona over London.
      • Proud is bad?
      • Airline Mobbing.
    • ►  August (1)
      • 4 YEARS TOGETHER!
    • ►  July (3)
      • Life in Barcelona.
      • I'm addicted to my JOB.
    • ►  May (4)
    • ►  January (5)
  • ►  2018 (65)
    • ►  December (1)
    • ►  November (4)
    • ►  October (5)
    • ►  September (5)
    • ►  August (6)
    • ►  June (2)
    • ►  May (5)
    • ►  April (5)
    • ►  March (11)
    • ►  February (7)
    • ►  January (14)
  • ►  2017 (41)
    • ►  December (11)
    • ►  November (7)
    • ►  October (1)
    • ►  September (5)
    • ►  August (4)
    • ►  July (5)
    • ►  June (2)
    • ►  March (1)
    • ►  February (3)
    • ►  January (2)
  • ►  2016 (33)
    • ►  December (4)
    • ►  November (4)
    • ►  October (2)
    • ►  September (5)
    • ►  August (6)
    • ►  May (5)
    • ►  April (1)
    • ►  February (2)
    • ►  January (4)
  • ►  2015 (37)
    • ►  December (4)
    • ►  November (6)
    • ►  October (6)
    • ►  September (2)
    • ►  August (19)

Contact Form

Name

Email *

Message *

Created With By ThemeXpose & Blogger Templates